Peter Watts – Echopraksja czyli Wampirów w Kosmosie ciąg dalszy…

peter-watts-echopraksja-shEchopraksja do druga powieść w planowanym na trzy powieści cyklu Ślepowidzenie. Przyznaję że miałem niejakie opory by po nią sięgnąć – z powodu poznawczego dysonansu pomiędzy szumnym reklamowym zadęciem od którego pękały polskie fora a faktycznym poziomem literackim części pierwszej do Echopraksji podchodziłem jak do jeża, w efekcie powieść po zakupie przeleżała na półce kilka miesięcy, zanim w ramach letniego nadrabiania zaległości zdecydowałem się po nią sięgnąć. Książka wyszła na naszym rynku w 2014 roku, na przygotowany grunt sukcesem Ślepowidzenia, ale nie stała się tak głośna i tak szeroko czytana i dyskutowana jak swoja cześć pierwsza, po części przez jej jeszcze większe skomplikowanie poznawcze i jeszcze większy naukowy hardcore, wymagający od czytelnika dużej uwagi i co tu dużo ukrywać, także poznawczego i intelektualnego aparatu pozwalającego książkę przyjąć, strawić i samemu krytycznie przemyśleć, a jest od razu piszę co krytycznie oceniać – wiele z zarysowanych w niej pomysłów jest na gruncie współczesnej nauki poznawczej mocno dyskusyjnych.

Zerknijmy najpierw dla przypomnienia do części pierwszej czyli Ślepowidzenia. Warto mieć je mieć to w pamięci, bo zdarzenia pierwszej i drugiej powieści się uzupełniają, zazębiają i łączą w całość, nie sposób czytać Echopraksji bez znajomości jej pierwszej części. Co to w ogóle jest Echopraksja? Posłużmy się słownikiem psychiatrii, o jest… schorzenie neurologiczne polegające na automatycznym powtarzanie zaobserwowanych ruchów wykonywanych przez inne osoby.

Na początku części pierwszej cyklu, 13 lutego 2082 roku na ziemię spada deszcze 62 tysięcy obiektów wysłanych z głębokiego kosmosu, mini satelitów zbierających obraz planety i wysyłających go w przestrzeń. Na ziemi zaczyna się panika. Zostają wstrzymane inne projekty, przestraszona tym ludzkość postanawia wysłać ekspedycje do źródła sygnału by nawiązać kontakt z jego nadawcą. W dalszej części powieści obserwujemy pierwszy kontakt między ludzkością ze statku Tezeusz a tajemniczym obcym nazywającym siebie samego Rorsash i tak przedstawiającego się ekipie z Ziemi. Ekipa ziemska to także niezły cyrk, dowodzona przez ożywionego wampira załoga pełna zwampirzonych wysuszonych astronautów, przezywających lot dzięki liofilizacji wzbudziła u mnie małą konsternację. Odrzuciwszy napuszony ‚hype’ o Ślepowidzeniu jako gigantycznym arcydziele fantastyki naukowej, powieść czytało się jednak dość dobrze, im dalej tym lepiej, a na końcu z uwagi na zaskakującą akcję już w ogóle doskonale. Ślepowidzenie zostawia czytelnika w momencie wybuchu kryzysu na Ziemi…

Od tego własnie wydarzenia rozpoczyna się ciąg dalszy czyli Echopraksja. Prolog to uwolnienie się Wampirów, m. in. wampirzycy Valerii z ośrodka naukowego gdzie byli przetrzymywani. Ich życie w normalnym ludzkim świecie miało być, jak zapewniali powieściowi odpowiedzialni za przywrócenie wampirów do życia jako gatunek naukowcy, niemożliwe z powodu tzw. skazy krzyżowej. No właśnie, wampiry wg pomysłu autora wyginęły we współczesnym świecie bo chorowały genetycznie na tzw. skazę krzyżową, przez która widok kata prostego powoduje u wampira męczarnie, w efekcie których schodzi on z tego padołu łez i cierpienia. Dzięki tym geometrycznym męczarniom po zobaczeniu kąta prostego wampiry reagują także na krzyż, co jest jak wiadomo z klasyki horroru sednem ich zwalczania. Wyjaśnienie na pierwszy rzut oka naukowe, po zastanowieniu się staje się wyjaśnieniem nieco absurdalnym i urągającym zdrowemu rozsądkowi. Nie przypominam sobie z nauk poznawczych by jakikolwiek gatunek czy organizm cechował się cechą umierania w męczarniach po zobaczeniu jakiegokolwiek kąta czy figury geometrycznej. Nie kupuje tego pomysłu, podobnie jak nie kupuję pomysłu ziemskiej ekspedycji w głęboką przestrzeń z wampirem jako kapitanem i przerażoną nim, zastraszoną załogą, rzucającą dla rozluźnienia żarty (patrz tom1) czy kapitan coś już jadł. Żadne bezpieczeństwo misji na taki element dodatkowego, a na dodatek możliwego do usunięcia ryzyka misji by się przecież zgodziło.

W Echopraksji obserwujemy rozpad cywilizacji ludzkiej, kultury a także i co ciekawe nauki na kilka drug ewolucji. W książce pojawiają się tematy religijne i mistyczne, reprezentowane przez Kościół Dwuizbowców i jego przedstawicieli, a nie wiem czy nie jest to właśnie najciekawszy jej wątek. Jak wygląda świat kilkanaście lat po wysłaniu Tezeusza w kosmos? Nie za dobrze. Świat Echopraksji przypomina futurystyczny horror niż klasyczną wizję powieści SF. Na Ziemi szaleje wirusowa epidemia zombie w efekcie której krążą bandy zombiaków niczym w filmach Romero, szaleją także uwolnione wampiry robiąc ogólną rzeźnię. Chmury osiągnęły taki stopień skomplikowania ze zyskały samoświadomość i rozwijają się z drugiej strony zagrażając przerażonym ludziom. Część z nich zresztą poddaje się eskapizmowi i ucieka do tzw. Nieba, gdzie żyją jako jako strumień informacji. Zaczyna pojawiać się także fizyczni post ludzie, wspomniani już Zakonnicy Dwuizbowców, komunikujący się ze zwykłymi ludźmi czyli tzw. zwyklakami już tylko przez pośredników.

Ewolucja inteligentnego życia na planecie zaczyna iść w kilku różnych kierunkach. Świadome A.I. powstałe z chmur i sieci, post ludzie, zombie, wampiry i na końcu ludzie określani w powieści terminem ‚zwyklaki’ z wszczepianymi ulepszeniami procesów poznawczych i bez nich. Wysychająca ziemia, szalejące wirusowe DNA, mutacje. Nieco drażnił mnie język a konkretnie irytujący slang, którym przeładowana jest książka : ‚mięso’ czy ‚wędlina’ jako ludzie, ‚białkowy soft’, ‚hackować satelity na geostacjonarce’, ‚ktoś tu was hackuje!’ ‚zwyklacka technologia’ ‚ona jest pierdolnięta’ czy ‚jesteś naturalsem?’ że wymienię tylko te z pierwszych stron… Po tym ostatnim zresztą tekście miałem gigantyczną ochotę zamknąć książkę i już do niej nie wracać, zaś te nieszczęsne ‚satelity na goestacjonarce’ prześladują mnie do tej pory jako przykład niezrozumiałego dla mnie, knajckiego języka w powieści SF.

Przemogłem się z ciekawości bo akcja zawiązała się frapująco. Spodobał mi się pomysł mnisich naukowców, ich klasztor w środku pustyni i atakujące go zombiaki. Braciszkowie w Zakonie Dwuizbowców tez czasu nie marnują i jak bóg da, jak mawiają, będą mieli wkrótce antymaterię. Członkowie zmodyfikowani ludzie łączą swoje umysły jeden UL i dysponując gigantyczna mocą poznawcza dokonują fenomenalnych, wykraczających poza ludzką naukę odkryć. Co ciekawsze, Dwuizbowcy odbierają także sygnały z… Tezeusza, pełne błędów i śmieci, z których próbują z nich wydobyć i odszyfrować co się z ziemską ekspedycją działo i kogo lub co spotkał po dotarciu do celu.

Właściwa akcja rozpoczyna się na pustyni w USA gdzie obserwujemy biologa Daniela Brüksa, zbierającego próbki DNA. Ścigany przez zombiaki i wampiry Brüks ucieka do zakonu dwuizbowców, najciekawszego chyba tematu Echopraksji. No właśnie, pojawia się kwestia religijna, poznania innego niż schemat naukowy, i jak się okazuje poznania także przynoszącego działające rozwiązania. To raz. Druga idea, tyle że nieco zgrana już w SF, to idea umysłu złożonego z wielu innych pojedynczych umysłów. Spotykamy w powieści ojca Siriego, co dla mnie było jednym z najciekawszym wątków, który próbuje nawiązać kontakt z wracającym na Tezeuszu synem lub istota podającą się za niego. Mimo tego, jest to powieść słabsza niż Ślepowidzenie. Jest tu wielkie wrażenie chaosu, podróż Koroną Cierniową, statkiem Dwuizbowców do Ikara jak i wydarzenia na nim to jeden wielki chaos. Brak mi też było bohaterów których choć śladowo dałoby się polubić, tymczasem cała obsada poza Lilianą może, to typy mniej lub bardziej antypatyczne i odczłowieczone. Rakshi Sengupta, ojciec Siriego Jim Moore, parazytolog Dan Bruks, ich tak samo zaszyte bezpiecznie w tzw. Niebie po ucieczce od ziemskich problemów partnerki, wszystko rysuje przygnębiający obraz zarówno ludzi jak i i stosunków międzyludzkich w tej wizji przyszłości.

W polskim fandomie i scenie SF porównuje się Petera Wattsa ze Stanisawem Lemem. To naduzycie. Lem pisał świetnie, czul język, jego dynamikę. Powieści Lema mimo wyposażenia ich w wielki aparat naukowy i intelektualny są jednocześnie literacko dobre. Peter Watts pisze od innej strony, rzuca intrygujące pomysły, teorie, jest tu sporo ciekawych rozważań o świadomości, granicach poznania, ale literacko jest to nieporównywalnie słabszy poziom.

Przy bardzo mocnym i ciekawym pomyśle oraz bardzo ciekawej warstwie popularnonaukowej i filozoficznej powieść ciągnie w dół wykonanie a także tłumaczenie, które mogło nieco ten język wygładzić. A język książki jak już wspomniałem kilka akapitów wyżej przy okazji slangu, jest drewniany i po prostu nieporadny, na dodatek w polskiej wersji bogaty w knajackie odzywki rodem z jakiejś zakazanej robolskiej dzielnicy typu ‚no kurna’, ‚ona jest pierdolnięta’ i tym podobne rodzynki… Jak taka maniera lingwistyczna się ma do powieści science fiction? Nijak. Cieżko ja na dodatek wytrzymać przez bite 420 stron. Gdyby nie to powieść byłaby dużo bardziej zjadliwa. Jeśli ktoś liczy fantastykę naukową dotykającą literatury pięknej jak w Hyperionie Dana Simmonsa czy literaturę piękną dotykającą SF (jak Droga Cormaca McCarhyego) to się niestety srodze zawiedzie. Jest to fantastyka pisana z obozu i perspektywy biologa, niesie ze sobą pewne skrajne biologiczne skrzywienie, wyjaśniania wszystkiego biologią, ewolucją i walką gatunków, na dodatek jest pisana z naciskiem na dyskusję i argumenty poznawcze a nie poziom literacki prozy, który co tu ukrywać, mocno przez to cierpi. Co ciekawe, książkę czyta się dużo lepiej za drugim razem, wiedząc już o jej wadach i spodziewając się tych wszystkich wad nad którymi pastwiłem się powyżej czerpać z niej można sporo satysfakcji, pochodzącej własnie z jej warstwy filozoficzno-dyskusyjnej. Mimo wszystko mam nadzieję, że doczekam się kiedyś jej poprawionej wersji, może nowego, poprawionego tłumaczenia, w której będzie można cieszyć się także warstwą literacką tej bez wątpienia ciekawej powieści.

Tytuł: Echopraksja
Tytuł angielski: Echopraxia
Data wydania polskiego: 24 września 2014
Autor: Peter Watts
Przekład: Wojciech M. Próchniewicz
Wydawca: MAG
Cykl: Ślepowidzenie
ISBN: 978-83-7480-446-2
Format: 432s.
oprawa: twarda

About Akira

psycholog społeczny. prywatnie nienasycony pożeracz książek, miłośnik starych komputerów, demosceny, rocka i lat 80" w filmie i muzyce.