China Mieville – LonNiedyn, czyli Londyn po drugiej stronie lustra… [#0117]

loniedynDo China Mievillea nie zapuszczałem się prawie rok, a raczej do powieści jeszcze nieczytanych nie zapuszczałem się prawie rok. Przez ten czas ponownie przypominając sobie trylogię Dworzec Perdido – Blizna – Żelazna Droga, racząc się także ponownie Krakenem i antologią opowiadań. Próbowałem sięgnąć po ‚Miasto i Miasto’, które odrzuciło mnie swoją polityczną poprawnością na granicy dobrego smaku, delikatnie mówiąc, w końcu rad nie rad, sięgnąłem w końcu po następnego od dawna czekającego na swoją kolej ‚pułkownika’ własnie, wydany w 2007 roku, LonNiedyn. Ociągałem się z tym ile mogłem za sprawą kompletnie tragicznej okładki z koszem na śmieci w roli wojownika ninja w roli głównej. Nie ukrywam, że tej turpistycznej okładce udało się osiągnąć cel odwrotny do zamierzonego, czyli skutecznie odstręczyć od sięgnięcia po nią. Za każdym razem gdy zdejmowałem ją z półki, doznawałem dreszczu obrzydzenia i co szybciej znów ją chowałem. Przez tą okładkę powieść tak mi się zaczęła źle kojarzyć, a na sam tytuł doznawałem lekkiego dreszczu obrzydzenia, że zacząłem ją stawiać odwrotnie, czyli grzbietem i tytułem w głąb półek, a stronami do zewnątrz, byle tylko mój wzrok przy ślizganiu po zgromadzonych i oczekujących na przeczytanie tytułach na nią nie trafiał i nie powodował dreszczu estetycznego obrzydzenia.

Jak się okazało podczas lektury, okładka była surrealistyczna, ale przyznać uczciwie trzeba, dopasowana swoją dziwnością do równie pokręconej i niecodziennej treści książki a konkretnie świata w nim przedstawionego. Podobnie jak w Krakenie, także tu mamy do czynienia z podróżą bohaterów, czy raczej bohaterek powieści w przysłowiowy głąb króliczej nory… w świat kompletnie odwrócony, postawiony na głowie, symboliczny, świat pozbawiony znanej nam logiki, kierujący się innymi prawami i zasadami od znanej nam codzienności, z każdym krokiem dziwniejszy i dziwniejszy. W tej wizji widzę właśnie zresztą największą wartość książki i, obcowanie z pomysłami autora sprawiło mi niekłamaną intelektualną i estetyczną frajdę, nie raz czytając LonNiedyn przecierałem oczy ze zdumienia i zaskoczenia szalonymi a czasem bardzo dziwacznymi pomysłami…

Sam ten pomysłów literaturze oczywiście nowy nie jest, że wypada tu zacząć od Lewisa Carrola i jego przygód tytułowej spisanych przez niego przygód Alicji po drugiej stronie lustra… Początek LonNiedynu kojarzy mi się także powieścią polskiego autora – Marka Huberatha i jego znakomitego ‚Miasta Pod Skałą’. Tam także przez tajemnicze przejście, podobnie jak bohaterki w LonNiedynie, docieramy do krain ze snuw, koszmarów, innej rzeczywistości. Tam mamy tunele pod Watykanem, tutaj zapomniane zatęchłe piwnice w Londynie tzw, międzymurze, w obu przypadkach efekt wędrówki bohatera, tutaj bohaterek, jednak podobny, prowadzący do odkrycia innej rzeczywistości, przewracającej to co znamy, a właściwie to co znają i wiedzą o świecie bohaterowie na nice i do góry nogami. Podobnie ukryty przed oczami tzw. normalnego świata, zwykłych mieszkańców i przechodniów Londyn mieliśmy okazję obserwować także w Krakenie, gdzie z rozdziału na rozdział stawał się on coraz bardziej przerażający, [pełen kultów, kultystów, przenikających się wymiarów, istot nie z tego świata, starożytnych bóstw, demonów i zwariowanych rzezimieszków.

Przedzierając się przez tą powieść, należy przyzwyczaić się i przełknąć słowotwórstwo i neologizmy autora. Mnie to długo denerwowało. Mamy tu np. słonice a nie słońce, Smrodoćpunów, wojowników Sninja czyli waleczne i bojowe kosze na śmieci ninja, i tym podobne językowe dziwadła… Cały ten świat jest szalony, dziwny, dziwnością rodem z halucynacji czy szalonego kolorowego snu, a dziwność tą mają w czytelniku umacniać dziwaczne neologizmy. Niech będzie, to jest efektowne, robi wrażenie, czasem smieszy, ale czy przez taki język , wyładowanie jej takimi językowymi dziwadłami powieść stałą się przez to naprawdę lepsza? A już kompletnie skręcało mnie czytając o rzeczach ‚przydasiowych’…Przydasiowych (co za okropne słowo) czyli, jak wszyscy się domyślają, rzeczach które się jeszcze przydadzą… O tzw. przydasiach, jak nazywa je autor w książce jest naprawdę wiele. O domach zbudowanych w Londniedynie właśnie z przydasiów autor pisze z rozmachem, ochoczo i nader często, co tym bardziej mnie skręcało ;-) Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że China Mieville troszkę tu popłynął ideologicznie. Podstawą całego tego przydasiowego szaleństwa jest bowiem, powiedzmy sobie szczerze, przeróbka śmieci i użycie surowców wtórnych. W efekcie spotykamy stosy skrzywdzonych rzeczy, których normalny Londyn niesłusznie nie chce, krzywdząc je tym do żywego.

W powieści autor zdołał utkać całą ideologię przydasiowych rzeczy, rzeczy które po dotarciu do Lonniedynu nie tylko okazały się przydasiowe, ale nie dość tego, jeszcze obdarzone w świecie odbitym w zwierciadle dziką inteligencją zaczęły tworzyć organizacje i wyłaniać przywódców. Licencia poetica, ale czy to jednak nie lekka przesada? ;) Rozumiem idealizm i dobre intencje autora, było to rozczulające w Dworcu Perdido i jego dwóch następnych częściach, a co ważniejsze było na miejscu. Tam ta walka proletariatu pasowała do całej rzeczywistości… Ale organizacje połamanych parasoli i ich przywódca Złammasol? Albo dziurawych opon i zużytych połamanych szczoteczek do zębów? Organizacja Porzuconych Maszyn do Pisani i ich księżniczka? ;) Plemię potłuczonego szkła, które jednak okazuje się być potrzebne? Ok, nie ma co ukrywać, że tło na którego tle rozgrywają się wydarzenia jak i jego aktorzy są najzwyczajniej w świecie, mocno zwariowane. Jedyne dwie ‚normalne’ bohaterki, Zanna i jej przyjaciółka Debba po początkowym szoku szybko akceptują inność tej rzeczywistości, walczące kosze na śmieci i wyrzucone kartony po mleku w roli latających za nimi szczekających piesków… W tym świecie komunikacja to latające nad zabudowaniami niczym sterowce londyńskie piętrusy, waleczni konduktorzy broniący pasażerów przed podniebnymi piratami i monstrami, Jasnodzieje, i zamieszane w to wszystko dwie zwykłe londyńskie, żyjące do tej pory życiem zwykłych pilnych uczennic, dziewczynki nagle wrzucone do świata zwariowanej baśni.

Piszę baśń nie przez przypadek. LonNiedyn, odzierając go z ekologicznej ideologii i językowych neologizmów, docierając do samego jego sedna bo to przecież baśń. Baśń stylizowana na zwariowaną powieść, a więc podana w formie nam dziś przyswajalnej, struktura, symbolika i jej archetypy jednak są te same. Nawiązań zresztą do klasycznej basni jest tu bez linku, choćby w osobie głównego złego bohatera, potwora z którymi maja walczyć Zanna i Debba, czyli Złego Smoga. Tak, nie Złego Smok’a a Smoga, czyli zabójczej, pochłaniającej dzielnicę po dzielnicy i tworzącej armie smrodoćpunów Trójącej Mgły ;-) Mgły dzięki skomplikowanym reakcjom chemicznym i fizycznym, już nie biernej, ślepej i bezwolnej, a samoorganizujacej się, samoświadomej a co gorsza wręcz łobuzersko inteligentnej.

Nie uważam tej powieści za arcydzieło Autora, raczej z niepokojem patrzę książka po książce na to co wychodzi spod pióra po genialnych pierwszych powieściach, ale tez nie jest to ksiązka zła czy odstręczająca, ale… No właśnie…. o ile to może być zarzut, poziom trylogii Dworca Perdido, podobnie jak kilka innych późniejszych powieści Mieville’a to jednak nie jest. Czytajac Krakena, LonNiedyn czy Miasto i miasto, za każdym razem łapałem się na zdziwieniu jak bardzo są nierówne te powieści. Z jednej strony erupcja fantazji i pomysłowości, a potem sztampowa nieco jednak powieść, zupełnie nie tej klasy i ligi co trylogia swiata Bas Leg. Czytelnikom odnajdującym się w takich surrealistycznych klimatach sprawić LonNIedyn może jednak sporo radości, zarówno warstwą przygodową jak i śledzeniem pomysłów i eksperymentów intelektualnych jakich dokonał na rzeczywistości pisarz.

ocena: może być.

Akira

ps. ok, ok… korekta się robi :P

About Akira

psycholog społeczny. prywatnie nienasycony pożeracz książek, miłośnik starych komputerów, demosceny, rocka i lat 80" w filmie i muzyce.