Twardą naukowa fantastykę Stephena Baxtera znam, co przyznaję bez przyznaje, słabo i wyrywkowo, z wyjątkiem genialnych i wielokrotnie czytanych Statków Czasu. Twórczość zmarłego niedawno Terry Pratchett’a to mnóstwo zabawy podczas czytania Świat Dysku i śledzenia poczynań jego bohaterów. Kooperacja fizyka i autora Świata Dysków nie wydawała mi się do tej pory możliwa, nawet na wiadomość o wspólnie pisanych powieściach wzruszyłem ramionami. Nie wytrzymałem jednak i w końcu zamówiłem te tomy. W dużej mierze z ciekawości co mogło wyniknąć z tak egzotycznej kooperacji literackiej dwóch cenionych przeze mnie ale tak skrajnie różnych autorów. Przygotowując się do czytania, liczyłem na wartką, dowcipną acz konkretną i naukową akcję, tymczasem jest to ponura, rozrachunkowa wręcz książka z upadłą ludzkością w tle. Z powodu wielu odwołań do XIX wiecznej klasyki literatury fantastycznej, Długą Ziemię czyta się jak wielki hołd złożony Wellsowi i jego Wehikułowi Czasu ale też Juliuszowi Verne’owi a szczególnie jego wspaniałej powieści o podróży balonem nad Afryką.
Całośc zamieszania w powieściowym świecie rozpoczyna się od odkrycia, że Ziemia, ta którą znamy ma swoje kopie, na które można bez problemu się przedostać. Większość ludzi potrzebuje prostego urządzenia zasilanego, nie żartuję, to naprawdę jest w książce, kartoflem, tak jadalnym kartoflem do przenoszenia się w inne wymiary, ale istnieją także ludzie, którzy maja ten talent wrodzony i przekraczają wymiary sami z siebie, że tak powiem, bez kartoflowego high-techu ;) Umie to choćby jeden z bohaterów książki, Joshua Valiente. Podczas używania urządzenia i tzw. przekraczania poziomy oddalenia od Ziemi Podstawowej, czyli tej znanej nam z codziennej autopsji, określa się w ‚krokach’, np 10 wymiarów od Ziemi Podstawowej to inaczej dziesięć kroków dalej…. Jak nietrudno się domyślić, sytuacja ta, czyli odkrycie faktu że znana nam Ziemia nie jest jedyną a istnieje niezliczona ilość nadających się do życia i uprawy jej wersji, zmienia kompletnie sytuacje gospodarcza i społeczna na Ziemi hmm, podstawowej… Niedługo po odkryciu i upowszechnieniu ‚krokera’ i powrocie pierwszych ekspedycji rozpoczyna się kryzys na Ziemi podstawowej. Wszytko co było cenne niej traci swoją wartość. Traci ją z związku z gigantyczną nadpodażą, a właściwie nieskończoną ą ilością wszystkiego co do tej pory wydawało się występujące w małych ilościach. i tak metale , kamienie szlachetne, ziemia, woda, wszystko to nagle staje się dostępne dla każdego śmiałka, który wywędruje z Ziemi w sąsiednie jej kopie, dostępne w dowolnych ilościach dodajmy.
Zafascynowani dziewiczymi planetami, a raczej jeszcze niezniszczonymi wersjami naszej planety, ludzie zaczynają ‚en masse’ opuszczać Ziemię Podstawowa, jak nazywa się nasz wymiar od chwili odkrycia sposobu podróżowania do ziemi równoległych. I tu moje pierwsze duże zdziwienie… W powieści Ziemię Podstawową opuszczają…. nie nie, źle się zgadujecie drodzy czytelnicy SF, nie miliony biednych ziemian, żyjących w niedostatku, pozostających od lat na tzw. kuponach, by zacząć od tzw. początku, jak stało się to standardem w socjologicznej literaturze SF. Ani nie bogaci, bo maja się zbyt dobrze na ziemi podstawowej. Wg. autorów powieści, nasz wymiar opuszcza nie kto inny a żyjąca sobie wygodnie niczym pączek w maśle klasa średnia. Hmm… Wyjaśnienie tego jest także dość mało wiarygodne, bo klasa średnia ucieka w dziewicze krainy by wieść życie surowe jak za czasów pionierów, Curwooda i Marka Londona… z powodu spowolnienia gospodarki i braku podwyżek? Próbowałem sobie to jakoś wyobrazić i zupełnie nie mogłem. Zostawia swoje limuzyny i suburban’y, wygodne podmiejskie domki, wsiada na drewniane, ciągnięte przez konie wozy i zabiera się za uprawę pól czy hodowlę nierogacizny? Przyznam ze czegoś tak absurdalnego społecznie i socjologicznie, tak nieprawdopodobnej teorii nie widziałem w naukowej fantastyce od dawna. Zupełnie nie kupuje pomysłu autorów, historia ludzkie cywilizacji i ludzkich społeczeństw choćby z czasów wielkich odkryć geograficznych pokazuje zgoła odmienny sposób zachowania się mas i grup społecznych. Na takie wyprawy, jak pokazuje ziemska społeczna historia, zawsze idzie biedota, ze społeczności rolniczych najmłodsi, pozbawieni ziemi i widoków na własne gospodarstwo synowie, ludzie bez pracy, nieruchomości czyli bez niczego co by ich na miejscu trzymało i co mogliby stracić…
Na równoległych ziemiach za to nie działa elektronika ani nie daje przetransportować się z podstawowego wymioru niczego stalowego, żadnych urządzeń i maszyn. Jest to ciekawy i urozmaicający czytanie pomysł. Nie działają komputery, gps’y ani żadna inna elektronika, znów sięgać trzeba po drukowane książki, encyklopedie i mapy, które raz dają się przenieść a dwa zawsze działają. Używać metalowych narzędzi na ziemiach równoległych owszem można, ale trzeba ten metal na nich konkretnie najpierw wydobyć, następnie go przetopić i je ręcznie wykuć… tak jak to robiono przez tysiące lat ery przed rewolucją industrialną.
To co mnie podczas czytania Długiej Ziemi najmocniej zdenerwowało to przyciężki i średniej klasy humor. To jest wg mnie największa pięta achillesowa całej powieści i psuje kompletnie radość z jej czytania. Jest on toporny, ciosany grubymi liniami, niczym ze starej propagandówki…. Przykłady? A niech będzie…. Podczas wyprawy sterowcem android wychodzi ze statku z pejczem niczym Indiana Jones i rzuca ciętym komentarzem, ze ostrza nie latają w korytarzach niczym w Indianie, bo to prawdziwy świat a nie bajka jak film… Osłabłem to czytając :( Inny rodzynek? Proszę bardzo… Troll-o-podobne stwory z innego świata kojarzą się autorom książki z… Rosjanami i tak ich w książce nazywają, bo słyszeli ze Ci przypominają niedźwiedzie… A to tyko dwa przykłady, bo na więcej nie mam siły. Przez takie wpadki, powieść czytałem z mocno mieszanymi odczuciami. I jest tu niestety wiele podobnych zgrzytów i potknięć.
Następna spora wada to język powieści, napisana jest ona suchym językiem, prozą poprawną ale drewnianą, bez lekkości i polotu szczególnie pierwszych discworld’ów, których jestem wielkim fanem. O ile Wellsowską Wojną Światów czy Wehikułem Czasu, jeszcze bardziej pięknie napisanymi powieściami Juliusza Verne’a można cieszyć się raz po razie, wracać do nich wielokrotnie, to Długa Ziemia jest niestety rozrywką jednorazową. Mimo ciekawego pomysłu na książkę, ciężko mi sobie wyobrazić jej ponowne czytanie, podobnie jak w przypadku równie ciekawej pomysłem i równie słabej literacko powieści Kwarantanna Grega Egana, nad którą się także z tego powodu pastwiłem kilka wpisów wcześniej.
Akira/PLS.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.