Pochodzące z 2007 roku Wicher Śmierci, siódma powieść z cyklu Malazańskiej Księgi Poległych wyszła na naszym rynku ku wielkiemu zadowoleniu fanów Podpalaczy Mostów oraz malazańskiej Piechoty Morskiej już w 2007 roku. W roku 2013 pojawiło się wznowienie w jednym wielkim formatem tomie. Przyznaję bez bicia, nie jestem miłośnikiem nowej edycji, z uwagi na wielki font i ciężar trzymanej w ręku cegły są one niewygodne w czytaniu. Z ciekawości i łakomstwa kilka tak wznowionych tomów kupiłem i po kilku rozdziałach wróciłem jak niepyszny do także siermiężnego, też wydanego na podłym papierze a na dodatek drukowanego mikroskopijnej wielkości czcionką, ale mimo to, przy wszystkich swoich wadach, poręczniejszego i łatwiejszego w czytaniu starszego dwutomowego wydania.
Siódma powieść z cyklu, ‚Wicher Śmierci’, nie jest bezpośrednią kontynuacja fenomenalnych ‚Łowców Kości’ na co w cichości ducha liczyłem, fabuła sięga głębiej, do wydarzeń z końca tomu piątego… Wracamy wraz z bohaterami powieści w odlegle zakątki tego uniwersum, do Letheru i do wydarzeń które działy się w ‚Przypływach Nocy’, czyli piątej powieści cyklu. ‚Wicher Śmierci’ jest jednak czymś ciekawszym i wykraczającym poza prostą kontynuację Przepływów Nocy, łączą w nim i splatają wątki zarówno z ‚Przepływów Nocy’ jak i ‚Łowców Kości’. Brzmi to skomplikowanie, ale tylko brzmi, podczas czytania wszystko układa się logicznie a powieść wprowadza sporo światła i porządku w wydarzenia z poprzednich części, sam koniec zaś czyta się z ciarkami na plecach.
Mimo że to już siódme spotkanie ze stworzonym przez Stevena Eriksona uniwersum, wciąż potrafi zaskoczyć i szokować swoją różnorodnością i rozwiązaniami. Świat, w którym toczą powieści cyklu malazańskiego jest wprost przeogromny, a o tylko początek…. Po pierwsze, jest uniwersum kompletnie nietolkienowskie, łamiące mnóstwo gatunkowych tabu i wykraczające poza wszystko co klasyczny kanon gatunku stworzył uznaje. Wojny ekonomiczne, różne humanoidalne i nie-humanoidalne inteligentne rasy zamieszkujące eriksonowskie Uniwersum, JAghuci, Forkrul Assaiowie, Imassowie, Toblekai, Baghrastowie… Ascendenty tacy jak choćby Anonander Rake, Groty, Twierdze, starożytni bogowie ingerujący w losy świata, Kaptur i Kotylion, Talia kart, która wpływa na losy i je odczytuje ale także wpływa na nie, Przypadek i jego Siostra, wirująca moneta Oponn, która zakłóca wszelkie nawet dokładne plany, wprowadzając do wydarzeń i uniwersum element chaosu i nieoznaczności. Do tego jeszcze przybysze z innych światów, latające miasta Tiste Edur, starożytne rasy jaszczurów K’Chain Che’Malle, a nawet ich dwa wzajemnie zwalczające się gatunki, jaszczurów długo i krótkoogonowych, ich latające twierdze i mechanizmy, przypominające dwemerową technikę z Elder Scrolls Morrowind na IBM PC…. Mało? Pochodzące z zamierzchłej przeszłości zmiennokształtne Smoki, mogące chodzić po świecie także w swojej ludzkiej formie, Ascendenty czyli np. ludzie, ale nie tylko, którzy osiągnęły ascendencję, po której to są nieśmiertelni i obdarzeni specjalnymi, prawie boskimi cechami. Ascendencji dokonuje m in. Genoes Paran, Kapitan Podpalaczy Mostów, co zresztą jest tylko pierwszym krokiem rozwoju tej przeciekawej postaci, wkrótce potem zostaje bowiem Władcą Talii podobnych tarotowi kart, którymi wieszczy się i odkrywa przyszłość w świecie Malazu. Ascendencji dokonują także Podpalacze Mostów, całą grupa, a co! Przyznam że wątek ten mi się niezwykle podoba i budzi mój uśmiech od ucha do ucha:-)) Po ich mistycznych przygodach na Raraku, umożliwiającą to Pieśń dla Podpalaczy układa Chodzący z Duchami Tanno, co w efekcie pozwala im przekraczać granice śmierci i życia. Robi to choćby saper Płot, który w ‚Wichrze Śmierci’ powraca z zaświatów, znów jako żyjącym, z krwi i kości żołnierz Podpalaczy Mostów. Równie ciekawym pomysłem są zamieszkujący szczególnie pustynię Raraku Jednopochwyceni… A to wciąż tylko fragment rzeczywistości w której toczą się powieści.
Uniwersum, w którym toczy się Malazańska Księga Poległych nie powstało oczywiście w próżni. Jak sam autor przyznaje w wywiadach, przygody Podpalaczy Mostów i Łowców Kości, dwóch oddziałów Malazańskiej Piechoty Morskiej Steven Erikson mają solidne oparcie w kanonie twardego militarystycznego fantasy, w Imperium Grozy jak i ‚Czarnej Kompanii’ Glena Cooka. W tryskających humorem dialogach widać inspirację prozą innego z ojców gatunku, Fritza Leibera i jego łotrzykowskich opowiadań fantasy. Eksploracja zapomnianych ruin, opuszczonych i popadających w zniszczenie, zarosłych pajęczynami podziemi, labiryntów i świątyń zapomnianych już bóstw pobrzękują echa wspaniałej, pełnej mistycyzmu i tajemnicy prozy Roberta Howarda i Karla E. Wagnera. Natomiast czegoś o takim rozmachu i takim stopniu skomplikowania w literaturze fantasy jeszcze nie było. To jest szokująca symulacja pełnego życia, tętniącego życiem zamieszkanego przez przeróżne istoty, świata, zawarta w powieściowym cyklu. Gigantyczne uniwersum jakie skonstruował na potrzeby swoich powieści autor, nawet po kilku wielkich powieściach, odkrywających przed czytelnikiem krainy i przestrzenie stworzonego przez Stevena Eriksona świata, potrafi wciąż szokować swoja wielkością i rozmachem.
Do tego dodajmy zapierający dech polityczny, ekonomiczny i wojenny realizm a w efekcie otrzymujemy powieść potrafiąca zszokować, różnorodnością i formami życia, rozmachem fabularnym, ilością prowadzonych równolegle przeplatających się wzajemnie wątków, panteonem wtrącających się w losy świata Bogów, rodzajem bohaterów, szczególnie moich ulubionych żołnierzy Malazańskiej Piechoty Morskiej, bezlitosnym realizmem. Tu nie ma nieustraszonych bohaterów w lśniących zbrojach, bez zmazy i skazy, cytując klasyków… Tutaj żołnierze, także elitarnych oddziałów, podpalaczy mostów czy łowców kości atakiem rzygają ze strachu, mają rozwolnienie z paniki a niektórzy by zabić strach upijają się w trupa. Tu nie ma po prostu zła i dobra. Cesarz Kalenved robił to czego wymagała od niego logika imperium, cesarzowa Laseen robi to co musi, jej początkowa zdrada implikuje wszystkie następne pociągnięcia…. Dujek Jednoręki robi to co każe mu poczucie konieczności i obowiązku względem Imperium i jego mieszkańców, poświęcając życie tysięcy swoich, rzygających ze strachu i wyjących z bólu i ran żołnierzy. Dodajmy do tego oddziały skrytobójców, Szponu i Pazura, oraz innych knowania tajnych służb, które się wzajemnie zwalczają i kontrolują, knowania kapłanów i Świątyń, działania Bogów starych i nowych, Ascendentów i ludzi, obdarzone specjalnymi mocami artefakty np. kamienny miecz Karsy Orlonga, sztylet Samar Dev czy miecz Anomendera Rake’a, a mamy przybliżony obraz uniwersum w którym toczy się powieść.
Nawał przeplatajacych się wątków nie ułatwia czytania, tak ja poprzednie tomy i tej powieści trzeba poświęcić uczciwie nieco czasu i uwagi, zupełnie nie nadaje się ona do casual’owego czytania co paręnaście stron w autobusie czy metrze. Takie podejście kończy się szybkim poplątaniem powieściowych wątków, zniechęceniem i zarzuceniem lektury. Zaryzykował bym nawet, że jeśli ktoś zrobił dużą przerwę między poprzednimi tomami, by nie rzucać się od razu na ‚Wichry Śmierci’, a wpierw przypomnieć sobie tom piąty. Nie mając w pamięci postaci i wydarzeń z Przypływów Nocy i wydarzeń z powieści szóstej czyli ‚Łowców Kości’ można poczuć się mocno zagubionym wśród morza wydarzeń i postaci w siódmej powieści cyklu, wiążącej dwie poprzednie a na samym swoim końcu zgrabnie wyprowadzającej zaskakująca puentę.
Jak pamiętamy z ‚Przypływów Nocy’, Tiste Edur wygrali wojnę z imperium letheryjskim, zmieniła się władza, na tronie, po wydarzeniach z końca piątej powieść Przypływy Nocy zasiada jak pamiętamy, nieumarły cesarz pochodzący z ludu Tiste Edur. W Letherze zapanowały czystki i terror, tortury i zniknięcia bez sladu zaprowadzany przez policję polityczną o jakże słodkiej nazwie Obrońcy Ojczyzny. Skąd my to wszystko znamy? Ano z naszej historii powszechnej… Dziwić się temu nie można, bo już poprzednio autor umiejętnie wplatał znaną nam historię w swój świat fantasy, choćby w sterowanych rzeziach arystokracji rękoma podburzanego i rozwścieczonego proletariatu, wyrażającego tym ‚swój autentyczny gniew’ ;-). U Eriksona znajdziemy także gułagi, kopalnie i obozy pracy, gdzie zsyła się więźniów politycznych, niepokornych kapłanów czy imperialnych historyków, mających pecha napisać w swojej rozprawie niepopularną dla władz prawdę. Wrogów nowej władzy spotykaja w powieściowym uniwersum, nie nie egzekucje, to byłoby zbyt oczywiste… spotykają ich przeróżne wypadki, zwykłe i zgoła przypadkowe ‚morderstwa rabunkowe’ i równie ‚przypadkowe’ katastrofy podczas podróży. Taki poziom realizmu znajdziemy w fantasy Eriksona, fantasy realistycznym i okrutnym, ale jakże prawdziwym w przedstawianiu mechanizmów władzy.
Postacią wyrastającą zdecydowanie poza przeciętność jest tutaj Karsa Orlong, Toblekai który trafia do Letheru by walczyć z nieumarłym cesarzem, wyposażonym w miecz wykuty przez Okaleczonego Boga, Rhuladem. Barbarzyńca wygłaszający nad wyraz celne podsumowania sytuacji. prowadzący inteligentne dyskusje z Samar Dev, to postać doskonale poprowadzona, gdy po raz pierwszy spotkałem go na łamach powieści nie podejrzewałem nawet że tak się ten przerażający wyglądem Toblekai rozwinie i stanie tak ważną dla tego uniwersum postacią. Tymczasem Erikson rozwinął i poprowadził bohatera wspaniale, w efekcie czego wraz z towarzyszącą mu czarownica Samar Dev są oni, no dobrze, wraz z TEholem i Bugiem jeszcze i wracającym z zaświatów Płotem, najjaśniejszą stroną tej odsłony malazanskiej księgi poległych.
Przez te wszystkie ponure wydarzenia pomaga się przedzierać spora dawka humoru wprowadzona przez autora. To była dobra decyzja, zdecydowanie zwiększająca przyjemność obcowania z powieścią. Sporo humoru i soczystych dialogów wnosi mocna i wyrazista postać nieumarłej piratki Shurq Ellale, która poznaliśmy już w Przypływach Nocy. Jej soczyste teksty potrafily niejednokrotnie we mnie wywolać salwy śmiechu, choćby w momencie zarzucania przybocznej i jej asystentce i ich kompani ‚zupełnie niestosownych uprzedzeń wobec martwiaków’ ;-))) Dawno się tak radośnie śmiałem i dobrze nie bawiłem jak przy wchodzeniu na powieściową scenę tej postaci. Zupełnie rozbrajające, szalone i ocierające się o absurd są dialogi miedzy żołnierzami piechoty morskiej. Przyznam ze tu nie wytrzymywałem i parskałem śmiechem, a momentami tarzałem się ze śmiechu, do popłakania się, przy dialogach Płota, Możliwego, Skrzypka, Trupismroda, Rzezigardzioła i reszty całej tej wesołej kompani. Także kwestie wygłaszane przez wciąż pijaną ze strachu przed pająkami sierżant Helian, Szybkiego Bena i jego wiecznego adwersarza Płota wpłway kojąco na zszargane wydarzeniami w #7 nerwy.
Tehol Beddict i Bugg, oficjalnie jego służący, a nieoficjalnie chodzące po świecie pod ludzką postacią wcielenie morskiego bóstwa Maera, mój ulubiony duet z ‚Przypływów Nocy’ potrafi i w Wichrach Śmierci doprowadzić do łez śmiechu swoimi wyczynami i niestworzonymi pomysłami. Para niezwykle wykręconych od początku bohaterów, niewiele się zmieniła i dobrze. Choć tym razem wiemy ze nie są oni nędzarzami i biedakami, na których wyglądają i kogo udają, ich soczyste i skrzące się absurdem dialogi wciąż prowadzą do spazmów i rechotu. Heroiczne wysiłki ugotowania zupy z kuchennej ścierki, która może mieć trochę smaku, ew. z resztki brudu ze stołu, bo może zawiera trochę pożywnych substancji, czy herbaty (sic) z zalanego gorąca wodą kurczaka powodowały u mnie turlanie się ze radosnego śmiechu. Powieści dobrze robią te absurdalne wybuchy humoru, byłaby bez nich zdecydowanie emocjonalnie zbyt przybijająca i ponura.
W ‚Wichrze Śmierci’ Steven Erikson idzie o krok dalej w kierunku jeszcze większego realizmu prowadzenia wojen i konfliktów – wojny gospodarcze i walutowe, niszczenia wroga od środka metodami monetarnymi a nie militarnymi. Tu dodatkowo dostajemy wojnę gospodarczą, próbę rozłożenia systemu gospodarczego i jego gospodarki sabotażem ekonomicznym, za pomocą wysysania i w jego następstwie następstwie braku pieniądza w obiegu i bankructwem całego opierającego się na długu czyli właściwie na niczym, systemu finansowego. Toż to przy okazji zjadliwa krytykę naszego systemu gospodarczego który obserwujemy. Pozwolę sobie zacytować z tej okazji, jedną z najciekawszych postaci w powieści,’służącego’ Tehola Beddicta – Bugga w rozmowie ze zrozpaczonym nadciągającym krachem adwokatem:
– To nie ma sensu – stwierdził. – Jak przy wielu okazjach nadmieniał Tehol Beddict, urojenia leżą w samym sercu naszego systemu ekonomicznego. Kontraktowe zobowiązania jako moralna cnota. Kawałki metalu użyteczne wyłącznie w celach dekoracyjnych jako bogactwo. Służba jako wolność. Zadłużenie jako własność”…
Powieść Wicher Śmierći ale także cały cykl Malazański zadaje kłam opinii obserwatorów tejże, że fantasy to literatura lekka, przyjemna a wręcz eskapistyczna. Tu nie znajdziemy nic lekkiego, przyjemnego a już na pewno nic eskapistycznego. Wręcz odwrotnie, napotkamy wszystko to co zna ludzkości z mrocznych kart swej historii. Mroczny i ponury tom I powieści [dot. o edycji starszej, składającej się z dwóch tomów] wynagradza czytelnikowi rewelacyjny duet i koncert na dwa głosy w wykonaniu Tehola Beddicta i jego przyjaciela Bugga. To w ogóle największe zaskoczenie jakie spotkało mnie podczas czytania, nie spodziewałem się aż tak ostrego a momentami wręcz absurdalnego humoru. Podsumowując całą powieść zaś, postacią wyrastająca w tej postaci wyjątkowo ponad resztę jest Karsa Orlong, wielki barbarzyńca podróżujący na Havoku, wygłaszający do tego zaskakująco rozsądne kwestie :-) Ku mojemu sporemu zaskoczeniu postać rozważna i z powieści na powieść rozwijająca się.. Warto też zwrócić uwagę na pełne emocji i zaskakujące zakończenie powieści, jest ono smaczną wisienką na torcie i dodatkową nagrodą za przedzieranie się przez dwa wielkie niczym cegły tomiszcza.
Autor tak bardzo wykroczył poza zwyczajowy kanon fantasy, że zastanawiam się, patrząc na ten skomplikowany i gigantyczny świat powieści, czy można ją jeszcze określić, zamknąć i po prostu zbyć tą etykietką? Czy się w niej już nie mieści? Jest tu i brutalny realizm ale i inteligentna zabawa konwencją, bliższa raczej post-fantasy, niż fantasy, iskrzące się od dowcipu cięte dialogi i jakże prawdziwe ponure komentarze, jest tu językowy poziom meta-powieści i meta-uniwersum łączącego zarówno znaną nam rzeczywistość jak i różne rodzaje światów fantasy. Szufladka nazwana fantastyka, czy wręcz jej podszufladka o nazwie fantasy wydaje się być dla tego wszystkiego po prostu zbyt ciasna…. Jedno jest pewnie, takie powieści, jakie sprezentował Steven Erikson czytelnikom, nie są czymś zwykłym i codziennym. Czegoś takiego, myślę tu o całości cyklu, w fantastyce ale tez i ogólniej – we współczesnej powieści dawno nie było.
ocena #7 powieści cyklu: bdb–
ocena całości cyklu: takich cykli nie ma :-) 11/10 :-))
Akira/PLS
ps. ok, robię korekte :/
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.