Steven Erikson – Wspomnienie Lodu [cykl Malazański #3]

wspomnienie-lodu-kol Wspomnienie Lodu ukazało się w oryginale, czyli w języku angielskim w 2001 roku, u nas pojawiło się dość szybko, bo już w 2002 roku, także, jak poprzednie tomy w tłumaczeniu Michała Jakuszewskiego. Ta cześć mnie, mimo solidnej i mocnej fabuły, mocno rozłożyła a nawet zmęczyła. Nie wiem czy nie była to najdlużej przeze mnie czytana i najbardziej wymęczona cześć serii. Za pierwszym razem czytałem tą powieść z niejakim ociąganiem ale teraz, za drugim razem, wielokrotnie ją odkładałem, wracałem do niej po parunastu dniach, znów trochę przeczytałem i znów odkładałem ją na półkę… I tak trwało to dobrych kilka tygodni. I to nie dlatego, wyjaśnimy to od razu ze jest to powieść słaba, bo nie jest. Jest za to nostalgiczna, depresyjna i smutna, a nawet strasznie smutna, pod koniec (uwaga spoiler) gdy umiera jeden z moich ulubionych bohaterów Sójeczka, a praktycznie cała drużyna Podpalaczy Mostów idzie w rozsypkę książka staje się wręcz nieznośnie smutna… Po poważnym i tragicznym drugim tomie cyklu i tzw. Sznurze Psów ciężko sobie to wyobrazić, ale trzecia część przygniotła duchowo jeszcze bardziej.

Po dwóch wydanych jako cegły powieściach trzecia cześć cyklu Stevena Eriksona wyszła podzielona na dwie części, nie wiem czy jest to dobry pomysł, nie lubię takich historii. Następne powieści Malazańskiej Księgi Poległych także wychodziły podzielone w ten sposób i w efekcie od nadmiaru tomów na półkach może zakręcić się głowie.Mamy więc trzecią powieść z cyklu o tytule Wspomnienie Lodu, podzieloną na dwa tomy… Wspomnienie Lodu – Cień Przeszłości a potem Wspomnienie Lodu – Jasnowidz, który jest drugim tomem trzeciego tomu cyklu… Okrutnie nie lubię takiego zamieszania. Chyba jednak wolałbym solidne wielkie, nawet niech będzie i tysiąc stronicowe tomy, ale za to porządnie wydane, na dobrym papierze, czytelniejszą większą czcionką a co najważniejsze w większym nieco formacie niż kieszonkowy, o ile można tak powiedzieć o książce która ma 800 stron, ‚pocket’.

Pierwsza edycja powieści Stevena Eriskona, ta którą powtórnie teraz czytałem i do której się odnoszę w artku wyszła chyba z zamiarem masochistycznego znęcania się nad oczami czytelników. Powtórne moje sięgnięcie po te wydania i cykl Malazański zbiegło się z czytaniem wznowienia Czarnej Kompanii i Imperium Grozy Glena Cooka, na dobrym papierze i dobrego edytorsko. Porównując je i patrząc jak zostały potraktowane od strony wydawniczej powieści Eriksona chce się płakać. Format mimo grubości jest kieszonkowy, papier jest nędzny, a przez wybranie takiego a nie innego formatu książki po przeczytaniu tych 800 czy 900 stron oczy błagają o zmiłowanie. Wszystko to niepotrzebnie utrudnia czytanie i tak tematycznie ciężkiej, ale za to bardzo solidnej i konkretnej powieści fantasy.

Poza tym jest doskonale, aż żal że tak poważne podejście do gatunku jest tak unikatowe. W trzeciej części cyklu cofamy się az do wspominanych w 1 dwóch tomach powieści kilkukrotnie prehistorycznych wojen Jaghutów z Trellami. Czasy obecne to powstanie proroka Pannion Domin, z którą zmierzyć się musi zarówno Duradzystan, kompanie Dujeka Jednorękiego jak i siły Okruchu Księżyca, Andomandera Raka i Caladana Brooda… To stanowi nasz wątek główny i oś fabularną wokół której organizuje się cała opowieśc jak i reszta pomniejszych przygód… Jest tu kilka bardzo ciekawych mniejszych rzeczy – pozbawienie włądzy imperatura Kallora i jego klątwa na starożytnego boga K’rulla, po której zostaje on zapomniany. Czytelników którzy sięgnęli po poboczną powieść ale usadowioną w uniwersum Malazańskeigo cyklu, czeka miła niespodzianka i zaskoczenie, ze spotkania dwóch znajomych bohaterów, 2 nekromantów i ich ‚wesołego’ woźnicy, lokaja i służącego Emancipatora Reese’a, którzy pojawiają się jużna samym początku powieści, starając się nająć przewodnika i dokonać swoich nekromanckich i demonologicznych niecnych eksperymentów ;-) Jest tez sporo innych niespodzianek choćby to że porucznik Paran zostaje władcą talii, z czym długo nie chcę się pogodzić. Świetni są Mottańscy Polspolitacy, kojarzący mi się z opryskliwymi i rozbuchanymi kompaniami krasnoludów z innych światów fantasy, kompania której nie sposób się pozbyć i której przedstawiciele zawsze umieją wywołać uśmiech na twarzy przygniecionego ciężką fabułą czytelnika.

Ku mojej wielkiej radości, bo przywiązuję się do bohaterów, spotykamy tu też , ku mojej uciesze starych znajomych czyli oddział Podpalaczy Mustów, zastępcę Dujeka Jednorękiego Sójeczkę, uzdrowiciela drużyny Młotka, ich maga Szybkiego Bena, a także nowy narybek Podpalaczy Mostów m. in. kaprala Biegunka i i Wykałaczkę… Już po opisanej w Ogrodach Księżyca zdradzie pod Pale i zwaleniu się chodników podkopów do miasta zostaje ich garstka. Tego właśnie zupełnie nie rozumiem. Podpalacze Mostów mimo ich wykańczania przez oficjalne władzę dalej de facto realizują plan Malazu i zamiast wiać gdzie oczy poniosą uczestniczą w dalszych samobójczych kampaniach… Hmm…. Nie do końca kupuje także pomysł że oddziały Dujeka idą na udawaną zdradę a Anomander Rake i Caladan Brood to kupują, potem zaś właściwie gdy okazuje się ze to podstęp by zechcieli współpracować z imperium na to zupełnie nie reagują. To mi się jakoś akurat w głowie nie mieści…

Na specjalną uwagę zasługuje niesamowity rozmach świata przedstawionego, jego mitologii, panteonu bóstw i ascendentów, zresztą aktywnie, wzorem nieco mitologii greckiej, bo to jedyne porównanie jakie przychodzi mi teraz na szybko do głowy, uczestniczących w wydarzeniach i wspierających wybrane przez siebie siły ziemskie, śmiertelników i imperiów. Część z nich chodzi zresztą po ziemi w formie ograniczonych mocami ale jednak fizycznych manifestacjach… Ten aspekt świata cyklu Eriksona podoba mi się wyjątkowo. Jest tu taki rozmach, że czytane po Malazie powieści fantasy, może z wyjątkiem Glena Cooka i kilku innych hardorowych twórców rażą prostotą i niechlujnym potraktowaniem albo zgoła zignorowaniem tego tematu.

Następny frapujący pomysł jaki mamy we Wspomnieniu Lodu, to idea świata, istniejącego świata, żywego, pełnego postaci , który jest światem śnionym przez kogoś i jako taki, dopóki ta osoba’ śni istnieje. Jest tu jeszcze większy zakręt i meta-poziom, bo jedna z postaci powieści, którą poznaliśmy zresztą już w zeszłym, poprzednim tomie Murillo zafrapowany tym pomysłem, zaczyna zastanawiać się ile jeszcze takich światów istnieje i czy on sam a także jego kompani w takim wymyślonym czy tez wyśnionym świecie nie żyją…. To jest poziom literackiego, filozoficznego i metafizycznego hardkoru jaki bardzo osobiście lubię.

Akira/PLS

„Wchodzimy Pierwsi – Wychodzimy Ostatni” motto powieściowych Podpalaczy Mostów :-) Zabieram się za tom IV!

About Akira

psycholog społeczny. prywatnie nienasycony pożeracz książek, miłośnik starych komputerów, demosceny, rocka i lat 80" w filmie i muzyce.