Powieść Wielki Marsz’ wydana została przez autora ukrywającego sią pod pseudonimem Richard Bachman w 1979 roku. Od czasów poznania książki ta decyzja mnie mocno dziwiła, jest to bowiem jedna z najlepszych powieści mistrza amerykańskiej literatury współczesnej a przy okazji jest to jedna z lepszych i bardziej przejmujących powieści całej socjologicznej fantastyki, tej uprawianej u nas przez Zajda, Oramusa czy Huberatha a w USA przez Philipa Dicka choćby. Powieści nie skupiającej się na technologicznych gadżetach a na możliwych ścieżkach i sposobach rozwoju społeczeństwa w przyszłości i jego kontroli, tak jak to robił właśnie Janusz Zajdel w Paradyzji i Limes Inferior, czy skupiając się na samym tylko człowieku jak Marek Huberath w ‚Ostatnich którzy wyszli z Raju” czy ‚Karze Mniejszej”.
Recenzja czy też analiza ‚Wielkiego Marszu’ stawia recenzenta w kłopotliwej sytuacji już od początku, przy decyzji co do gatunku. Nie jest to horror, czego wyjściowo oczekuje większość czytelników widząc nazwisko autora na okładce. Współczesna amerykańska literaturą nie jest tak mocno pozamykana swoich szufladkach i granice gatunków się tu nieco zacierają, czego przykładem choćby ‚Droga’ Cormaca McCarthy’ego, która uwielbiają miłośnicy współczesnej amerykańskiej literatury pięknej a czytają ją także fantaści uważając ją za powieść post-apokaliptyczną. Jeśli już miałbym ją postawić gdzieś w przestrzeni trójwymiarowej byłoby to punkt gdzie spotyka się literatura piękna z fantastyką socjologiczną, podobnie jak zresztą traktujący o zagrożeniach związanych z badaniami nad zabójczymi wirusami i globalnym zniszczeniu społeczeństwa ‚Bastion’ czy ‚Uciekinier’, następny wczesny utwór w którym King zajął się wizją totalitaryzującej Ameryki przyszłości, znanemu szerzej dzięki doskonałej ekranizacji z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej.
Pierwsze co uderza w Wielkim Marszu to dojrzały oszczędny język jakim książka jest napisana. Jest okrutna a jednocześnie przez swoją dojrzałość, estetyzm i sugestywność doskonała. Zmęczenie i przerażenie zawodników, nie potrafiących już iść na poobcieranych nogach i nie mogących jednocześnie ani na chwilę zwolnić czuję się w ściśniętym z przerażenia brzuchu. Śledząc ich męki niczym wędrówka na Golgotę cierpi się razem z Rayem Garraty’m i resztą chłopców, obserwując ich przerażenie boimy się razem z nimi.
Kilkunastoletni chłopcy idą pod lufami karabinów, Ci zostający z tyłu zostają zastrzeleni. Co gorsza jest to Marsz bez mety, zaprojektowany dokładnie tak by wszyscy zginęli. półmetek zawodów to moment kiedy połowa chłopców zostaje zastrzelona, a koniec Wielkiego Marszu następuje dopiero wtedy gdy wszyscy już po długich męczarniach upadli i zostali rozstrzelani przez jadących za nimi żołnierzy. A nie, nie wszyscy, jeden wszak musi zostać żeby być gwiazdą i bożyszczem tłumów. Co ciekawe takich przesympatycznych Ameryki ostatnio wysypało. Tylko że teraz to każdy widzi w jakim kierunku zmierza dawny wolny świat, geniusz pisarza socjologicznej fantastyki polega na tym że taką wizję potrafi stworzyć czy zobaczyć jako jedną z możliwych dróg rozwoju sytuacji kilkadziesiąt lat wcześniej, kiedy o skręceniu w kierunku totalitaryzmu nie świadczy jeszcze nic lub są tego tylko drobne ignorowane przez większość znaki, takie jak pierwsze drobne porywy wiatru przed sztormem. Dziś napisać że tzw. Wolny Świat zmierza w kierunku orwellowskiego, wszelkimi siłami inwigilowanego i kontrolowanego, poddanego wszechobecnej propagandzie społeczeństwa niczym z Roku 1984 Orwella to truizm. To widzi każdy myślący człowiek. Ale napisać to kilkadziesiąt lat wcześniej, to już coś.
Tą antyutopijną powieść czytałem po raz pierwszy ponad dwie dekady temu, w wydaniu CIA BOOKS z 1992 roku i powieść zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Realistyczna wizja totalitarnej Ameryki tak mnie przeraziła że nie wracałem do tej książki dobre dwie dekady. Przez te dwie dekady alegoryczna wizja Ameryki bardzo nadgoniła. To już zupełnie inna Ameryka niż w fantazjach pisarza, piszącego ją jeszcze w erze gdy na zasadzie samych mglistych podejrzeń, bez sądowego procesu zamknąć na lata nikogo się w niej nie dało, za nielegalnie założony podsłuch musiał zrezygnować prezydent, a o więzieniach pełnych latami siedzących bez aktu oskarżenia ludziach nikt nawet w koszmarach nie marzył. Minęło parę dekad i wizja Kinga zdecydowanie się przybliżyła, na całej planecie mamy zawieszone prawa wielu wolności osobistych i wielką masową inwigilację. Można znów ze smutkiem powiedzieć że rzeczywistość szybko goni przerażająca wizję pisarza… Bohaterem książki jest szesnastolatek Ray Garraty, poznajemy go gdy z matką rano przyjeżdża do zmilitaryzowanej jednostki na Marsz. Oddaje kartę wartownikowi, zabierają go wojskowi. O 9:00 rusza marsz. Idą. Po pierwszych stu kilometrach jeszcze żartując co zrobią z wygraną, po następnych kilkudziesięciu kilometrach bez chwili odpoczynku już z przerażonymi minami i mdlejąc. Po następnych kilkudziesięciu kilometrach i następnych dniach marszu bez minuty przerwy idą płacząc z bólu, cierpiąc z każdym krokiem z powodu poobcieranych nóg, sączącej się z butów krwi… Po następnej nocy niektórzy tracą kontakt ze światem, inni dostają konwulsji i padają.
Po następnych paru dniach marszu dołączają wozy transmisyjne, mieszkańcy spieszą się żeby zasiąść przed przed telewizorami i obserwować igrzyska, ciesząc się z czyjegoś cierpienia, dyskutując z sąsiadami którzy pierwsi ‚odpadną’ czyli zostaną zastrzeleni. Graniczna szybkość to 6 km na godzinę, za zwolnienie zostaje się zastrzelonym. Ruszają zakłady, na jednego 1:5 na innego chłopca 11:1. Idą… jedni łkając, inni histerycznie się śmieją. Za nimi jadą wozy pancerne, żołnierze z karabinami maszynowymi. Trudno o większy kontrast. Obserwujemy zakłady miedzy oglądającymi tłumami, cieszącymi się z cudzego cierpienia, dyskusje o tym ze ciężsi wysiadają szybciej, o tym jaka będzie pogoda, ze jak będzie słonce to asfalt się rozgrzeje i wszyscy szybciej padną i nie będzie długiego cierpienia na które wszyscy mają ochotę. W tle powieści mamy Amerykę totaliatarnych rządów, cichych rozmów. Społeczeństwo rządzone strachem i igrzyskami, w którym nie można krytykować władz, i rozmawiać na wiele tematów, inaczej się znika bez śladu jak ojciec głównego bohatera, zabrany przez tzw. Patrol. The Long Walk napisał King w 1979 roku, jeszcze w tych spokojnych czasach gdy kwitła amerykańska klasa średnia, głosująca, udzielająca się w partiach i organizacjach społecznych, będąca ostoją wolności i swobód obywatelskich. Przez ten czas klasa średnia na świecie została poddana procesowi destrukcji i w efekcie zanika warstwa będąca ostoją normalnego demokratycznego społeczeństwa. Przez ten czas zwiększyła się za to jeszcze bardziej rola manipulacji medialnych i ogłupiania, oślepiania i ogłuszania społeczeństwa pieczołowicie przygotowaną manipulacją i medialnymi kłamstwami. Interpretacji Wielkiego Marszu, może być zresztą sporo, sam autor sporo rzeczy zostawił niedopowiedzianych i otwartych na interpretację czytającego, taki jest też koniec powieści.
To wielka książka, nie tylko swoją profetyczną przerażającą wizją ale także świetna literacko. Napisana żywym, barwnym a także poetyckim językiem, który mi przypomniał powieści Marka Twaina i innych klasyków amerykańskiej literatury. To orwellowska, pełna ostrzeżeń antyutopia społeczna ale także okrutna satyra na zdegenerowane społeczeństwo, takie jakie widzimy już częściowo wokół nas, społeczeństwo gdzie wstyd, płacz, cierpienie i ból a ostatecznie śmierć są metodą rządzenia a także przynoszącym miliony towarem dla stacji telewizyjnych i reality shows. Najbardziej przerażające z tego wszystkiego jest to że czytając Wielki Marsz w roku 1995 wydawał mi się kompletną fantastyką. Czytając ją ponownie teraz, w roku 2015, mogę już w tą wizję uwierzyć.
Akr.
Recenzowanie wydanie:
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka ,
Rok: Listopad 2009
ISBN: 978-83-7648-300-9
Liczba stron: 264
Wymiary: 145 x 205 mm
Książka w dechę, jedna z moich ulubionych, zgadzam się, że to najwybitniejsze dzieło Kinga. Niesamowite, że Kingowi udało się tak doskonale opakować pomysł, który z punktu widzenia logicznego jest trochę… głupi (kto normalny zgłaszałby się do takich zawodów?). Owszem, można by ją postawić w miejscu przecięcia się literatury pięknej i fantastyki socjologicznej, chociaż ja dopatrywałbym się tam również subtelnego horroru psychologicznego lub przypowieści egzystencjalnej (Camus approved). Wspomnę jeszcze, bo Ty tego nie zrobiłeś, że w „Wielkim Marszu” zmieścił się pewien twist fabularny, a zakończenie można interpretować na kilka różnych sposobów.