Powieści Kinga podzieliły mi się samoistnie w pamięci i jaźni na klasyczne starze powieści mistrza, te który zdążyły już przejść często do legendy i powieści nowsze. Stare to wszystko, co poznawałem od czasów początków wgryzania się w Kinga na początku lat dziewięćdziesiątych, Carrie, Miasteczko Salem, TO, Bastion, Misery, Christine, cała kultowa dziś klasyka horroru z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.
Stały się one nie tylko przecież dla mnie, zagorzałego ich czytelnika i wielbiciela, wzorcem z Sevres, do których porównuje także nowe książki pisarza. Te nowe to dla mnie wydane po roku 2000, które przyznam z wyjątkiem Ręki Mistrza mojego entuzjazmu nie wywołały. Właśnie z silnym zaznaczeniem i wyjątkiem Reki Mistrza, wywołała ona we mnie zachwyt i pozostaje po dziś dzień ulubioną ‚nową’ powieścią mistrza z Maine, razem z Łowcą Snów z początków nowej dekady i nowego millenium. Po genialnej ‚Ręce Mistrza’ od czytania nowego Kinga odrzuciło mnie po lekturze książki ‚Pod Kopuła’, a wróciłem do powieści przy okazji ‚Joyride’ i ‚Przebudzenia’.
Nowa powieść Stephena Kinga to dla mnie od wielu lat wydarzenie. Nieco tu straciłem pierwszą dekadę nowego wieku, czytałem bowiem w niej jak najęty starze powieści mistrza, eksplorując obszary przeze mnie poprzedni nie odkryte starsze książki, zaniedbując nowe powieści autora. Wgryzłem się wtedy w Bezsenność, Stukostrachy, Worek Kości, znany mi wcześniej tylko ze wspaniałej ekranizacji kinowej Sklepik z Marzeniami oraz cały cykl Mroczna Wieża, którego wcześniej nie doceniłem ale też nowe powieści takie jak Łowca snów czy Ręka Mistrza, które uważam za najbardziej udane z nowych powieści mistrza obyczajowego a zarazem pełnego nostalgii za przeszłością horroru.
Jest rok 1962. Harlow, Spokojne miasteczko w Nowej Anglii. Złote czasy anglosaskiej, konserwatywnej Ameryki. Przed nią, dopiero za kilka lat obyczajowa i rock’n’rollowa rewolucja lat 60, dzieci kwiaty i wojna w Wietnamie… Ale to wszystko dopiero przyniesie przyszłość. Pierwsza część powieści to spokojne lata 60″ w małym mieście, właściwie nawet miasteczku, pełnym purytańskiej i jankeskiej surowości, poukładania i porządku. Bawiący się żołnierzykami na trawniku przed domem przy ul. Methodist Road Jamie Morton spotyka nowego młodego metodystycznego pastora, który właśnie przyjechał do Harlowe z piękną żoną i małym synkiem, by objąć parafię metodystów. Pastor Charlie Jacobs zostaje dobrze przyjęty przez miasteczko, zaprzyjaźnia się także z rodzicami bohatera. Ta przyjaźń pogłębia się gdy udaje się mu pomóc bratu bohatera, który z niewiadomych przyczyn traci głos. Rodzice boją się że zostanie niemy, eksperymentujący z elektrycznością i jej wpływem na organizmy żywe pastor wykorzystuje skonstruowany przez siebie elektryczny stymulator nerwów i pomaga chłopcu. Mijają trzy lata aż do chodzi do tragicznego wypadku. Starszy wiekiem farmer George Barton dostaje ataku epilepsji i rozpędzonym pickupem w samochód którym jedzie zona i dziecko pastora, zabijając ich na miejscu.
Po wypadku żony i dziecka w 1965 r. i odejściu z kościoła pastor poświęca się także eksperymentom nad elektrycznością i piorunami, jest to ładny ukłon w stronę klasyki powieści grozy, ‚Frankeinsteina’ Marry Shelley. Gdy pod koniec książki umarłą kobietę szalony naukowiec ożywia mocą płynącą ze złapanego pioruna, w tym miejscu powieści pisarski ukłon dla klasycznego ‚Frankeinsteina’ staje się widoczny dla wszystkich. Książka to hołd oddany zarówno Mary Shelley jak i Hp Lovecraftowi ale także muzykom i muzyce rockowej. No i prozie H.P. Loecrafta. Przy okazji czytania pierwszego tomu opowiadań pisarza zauważyłem z zaskoczeniem jak bardzo lovecraftowskie sa co niektóre teksty, choćby opowiadanie ‚Dola Jerusalem’. Tymczasem lovecraftowska jest także cała ostatnia powieść. Znajdziemy tu i ślady opisywanej w prozie Lovecrafta zakazanego dzieła ‚Vermin Mysteries’ jak i Otchłań poza naszym światem zasiedloną przez potworne stworzenia. Powieść zaczyna się także cytatem z Lovecrafta i to odniesienie na które naprowadza nas pisarz od pierwszej strony wydaje się być dobrym kluczem do jej interpretacji…
Do spotkania Jamiego i wielebnego Charliego Jacobsa dochodzi znów po latach, gdy chłopak jest już dorosłym mężczyzną. Były pastor ratuje go, lecząc podobnie jak przed laty jego brata, tym razem z uzależnienia od narkotyków i poleca go właścicielowi studia nagraniowego, który ma u niego dług wdzięczności, w efekcie czego Jamie wraca do grania na gitarze, zostaje muzykiem sesyjnym w szanowanym studiu nagraniowym i zaczyna nowe życie a były pastor wraca do swoich eksperymentów.
Losy tego ostatniego śledzi się w powieści ze ściśniętym sercem. Po stracie żony i dziecka w tragicznym wypadku samochodowym wygłasza szokujące dla parafian kazanie, odchodzi z kościoła i jak wspomniałem akapit wyżej poświęca się eksperymentom i alchemicznym próbom zajrzenia za zasłonę, przekonania się co dzieje się po śmierci, co stało się z jego ukochaną żoną i dzieckiem, co jak nietrudno się domyślić, znając klasykę horroru do której Przebudzenie się wprost odwołuje, prowadzi do wyjrzenia poza znaną i bezpieczną rzeczywistość, zajrzenia za zasłonę i zobaczenia wszystkich potworności i koszmarów jakie się za nią kryją… Jak to zajrzenie i przebudzenie się kończy dla bohaterów, przeczytać trzeba samemu.
Najbardziej podobały mi się to co King uwielbia serwować czytelnikom, obyczajowe pełne powrotów i nostalgii za przeszłością, bezpiecznym dzieciństwem fragmenty. Ale też przyjazdy bohatera do miasta dzieciństwa, spotkanie z kumplami z kapeli z liceum, wspólny koncert po latach. Jest tu sporo tak lubianej przeze mnie nostalgii i tęsknoty za przeszłością, za spokojnymi bezpiecznymi czasami, znajomymi, rodziną… Wiem już że do ‚Przebudzenia’ będę wracał, tak jak do innych nostalgicznych tekstów pisarza, tak jak wracam od lat do ‚Serca Atlantydów’ czy ‚Łowcy Snów’.
Ne podoba mi się za to tłumaczenie. Coś jest z polskim przekładem tej powieści nie tak, bo angielski oryginał czyta się doskonale. Slangowe polskie i to nie najwyższych lotów zwroty typu „prawda, misiu?’ albo słowo ‚kocie’, słowo z polskiej prl’owskiej fali użyte w powieści Kinga i jankeskim slangu? W powieści dziejącej się w Nowej Anglii lat 60″. Przyznam, że zdębiałem od tego.
Małe miasteczko w Nowej Anglii. Dzieciństwo, rodzeństwo, wspomnienia, prezenty, zabawy, świat widziany oczami dorastającego chłopca. Wszystko to co pokochaliśmy u Stephena Kinga to jest. Przebudzenie pod tym względem przypomniała mi niedoceniany rodzynek pisarza, Czas Atlantydów ale także jeszcze wcześniejsze ‚TO’, które także jest wyprawą w czas dzieciństwa. Te czasy to oczywiście tylko część powieści, poznajemy i obserwujemy dalsze losy zarówno pastora jak i dalsze losy Jamiego, przełom lat 60 i 70, liceum, pierwsza miłość, kapela rockowa, zerwanie z pierwszą miłością, śmierć matki, stopniowe rozchodzenie się i oddalanie od siebie członków rodziny. A potem, po jej rozpadzie i rozejściu się w swoje strony, pełne nałogu i samotności włóczenie się z zespołami w których Jamie grywa po tanich hotelach i spelunach lata 80″ i 90.
Powieść udana, choć nie jest to arcydzieło na miarę ‚Bastonu’ czy ‚Lśnienia’. Jest to książka nieco lżejszego formatu, ukłon i dedykacja dla wielkich pisarzy powieści grozy, ukłon udany i jak sprawiający wiele frajdy w czytaniu.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.