W ramach powrotu do starszych klasycznych powieści Kinga, a właściwie pierwszej częsci tych powieści, napisanych w latach 70, który sobie zaplanowałem na jesień, po genialnym Miasteczku Salem, nie oparłem się nostalgii i po Lśnienie, sięgnąłem wydaniu z początku lat dziewięćdziesiątych, złotej dekady dla fanów horroru, który wtedy zaczęły wychodzić jakby pościły wszelkie tamy a polscy czytelnicy otrzymali w końcu polskie wydania powieści, znanych w tym czasie zachodniemu czytelnikowi od dobrych kilkunastu albo i więcej lat. Po raz kolejny wróciłem do starego wydania Iskier z 1990 roku, do którego mimo jego niskiej, powielaczowej wręcz jakości czuję duży sentyment. Dzięki niemu właśnie przeczytałem tą powieść po raz pierwszy i do którego, mimo istniejących na rynku wznowień, wciąż wracam najchętniej. Ciekawostka, okładka stylizowana jest na wydania amberowskie, mimo wydania przez Iskry. Nie umiem zgadnąć, czemu to edycja pojawiła się na tak słabym papierze, już w chwili wydania na początku lat dziewięćdziesiątych z miejsca pożółkłym i szorstkim, naprawdę ostatniego sortu, na dodatek wydrukowane małą, słabo czytelną czcionką, przypominając w efekcie fandomowe wydania fantastyki z lat 80″.
Nie lepsze pod względem wizualnym jest niestety ostatnie wznowienie tej powieści, które z ciekawości zamówiłem, w ogóle co patrze na grzbiety tych książek czy je zdejmę z półek, za każdym razem dziwie się formatowi tej edycji powieści Kinga. Czemu te książki są tak nieporęcznie duże, drukowane tak dużą czcionką a przy okazji na tak żółtym, nieciekawie wyglądającym papierze? Posiadam z tej samej serii także Joyland, Doktor Sen i Przebudzenie, Dallas’63 i doskonałą Rękę mistrza, wszystkie są niestety tak samo wydane i tak samo zasmucające pod względem estetycznym. Za każdym razem gdy po nie sięgam mam tą samą rozpaczliwą myśl i pytanie… czemu te książki nie zostały wydane choćby poziomie zbiorczego wznowienia cykli Glena Cooka, Imperium Grozy i Czarnej Kompanii, doskonałego pod względem estetycznym, wizualnym, wydrukowanego ładną czcionką na dobrej jakości (czyli jednak można!) śnieżnobiałym papierze. Tak by mogły one sprawiać także przyjemność estetyczną i kolekcjonerską, a nie tylko intelektualną i emocjonalną.
W wydanej po raz pierwszy 1977 roku powieści, trzeciej chronologicznie powieści napisanej przez Stephena Kinga, ignorując oczywiście te wydane pod pseudonimami, znajdziemy echa klasycznego anglosaskiego horroru o opętanych domach na bagnach, pełnych zjaw i upiorów zamkach, w których rozlegają się krzyki i echa rozmów sprzed dziesiątek i setek lat. Co zresztą jest potraktowane dosłownie, w powieści przerażona Wendy słyszy odgłosy przyjecia i wrzaski upiorów grasujących po nawiedzonym hotelu i polujących na nią i jej synka… Silne są w niej echa prozy Lovecrafta i Edgara Allana Poe, bezpośrednie odniesienia do twórczości Poe są non stop w środku powieści ale także do innego klasyka literatury grozy, Alegorna Blackwood’a, którego nazwisko pada także w jednym z powieściowych dialogów, podczas rozmowy Jacka i Wendy na początku ich pobytu.
Lśnienie to bezsprzecznie jedna z najlepszych powieści jakie wyszły spod pióra Stephena Kinga. Czy jest to jednak horror wszechczasów, jak lubią pisać wydawcy na kolejnych wydaniach, Opus Magnum autora? Aż tak mocno bym tego nie powiedział. Lepszy od tak ukochanego przeze mnie Miasteczka Salem, tak niedocenianej Strefy Mroku czy pełnego nostalgii Christine? Od tak przerażającego i legendarnego Pet Cemetary? Sam długo za najlepszą powieść Stephena Kinga uważałem TO (ang. IT ), które mnie przerażało dużo bardziej, jednocześnie bliską memu sercu z uwagi na atmosferę i bohaterów, konstrukcję bliską Kinu Nowej Przygody i takim filmom jak ET, Goonies czy Explorers, w których podobnie jak w It ze złem walczy grupka dzieciaków, nastolatków. Tak jak to się dzieje w uwielbianym przeze mnie kinie lat 80″
Lśnienie można czytać na kilka sposobów. Jako klasyczną gotycką opowieść o opętanym hotelu, ale można ją także czytać jako opowieść o dramacie młodego pisarza zmagającego się z chorobą alkoholową i własnymi demonami z przeszłości, z czasów dzieciństwa i dorastania. Chorobą i jej następstwami w życiu zawodowym i rodzinnym, dramacie jego żony Wendy, obserwującej pogrążanie się w chorobie i upadek kochanego człowieka, tonącego w odmętach szaleństwa. Jest to powieść mroczna i pełna społecznego realizmu, momentami ekshibicjonistyczna i okrutna. Nie ma nic wspólnego z tak lubianą przez czytelników obyczajową panoramą miasteczka w którym toczy się akcja i obyczajowym plotkarskim gadulstwem, które osobiście uwielbiam. Akcja toczy się w klaustrofobicznym, odciętym od otoczenia środowisko, górskim hotelu Panorama, położonym kilkadziesiąt kilometrów od najbliższego miasteczka Sidewinter a z uwagi na swoje niedostępne położenie, nieprzejezdne drogi w zimie i zrywanie łączy telefonicznych, miejscu odciętym od społeczeństwa, realności i jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz przez wiele miesięcy w roku. Jest to proza niezmiernie zamknięta, z powodu miejsca akcji wręcz duszna, klaustrofobiczna, a przez to bardziej jeszcze przerażająca. Widzimy stawiając się w sytuacji rodziny, że są oni złapani jak w pułapce, zamknięci razem ze sobą i własnymi konfliktami a co dużo gorsze zamknięci razem z całym demonicznym złem ukrywającym się w Panoramie.
Przedsmak późniejszych wydarzeń widzimy podczas wprowadzania się Jacka i jego żony Wendy a szczególnie ostrzeżeń jakie daje ich pięcioletniemu synowi Danny’emu obdazony paranormalnymi zdolnościami szef kuchni hotelu Panorama – Dick Hallorann . Sytuacja robi się jeszcze bardziej ponura i zakręca w kierunku klasycznego gotyckiego horroru z chwilą przekopania się Jacka Torrencea przez album z wycinkami, przedstawiającymi prawdziwa nieupiększana na potrzeby folderów historię Panoramy, pierwszego napadu złości na Wendy, wracających znów jak w okresie picia nieustannych bólów głowy, a chwilę potem, z chwilą podróży Danny’ego pod drzwi pokoju 217, przed którym ostrzegał Danney’go Dick Halloran… Po scenach z ruszającymi się i atakującymi ludzi żywopłotowymi zwierzętami w parku, jednej z najmocniejszych i najbardziej przejmujących scen z jakie można znaleźć w powieściowym horrorze i rozmowie w radiu krótkofalowym Jacka ze swoim zmarłym ojcem, zaczyna się dla całej zamkniętej w trójki koszmar bez najmniejszej taryfy ulgowej.
Podobnie jak Carrie, także Lśnienie doczekało się doskonałej ekranizacji. Książka została (podobnie jak i Carrie z ekranizacją Briana De Palmy), sfilmowana przez wielkiego mistrza kina – Stanleya Kubricka, mającego za sobą już przeniesienie na wielki ekran Odysei Kosmicznej Clarke’a. Kubrick przeinawczywszy albo wręcz pominąwszy niektóre wątki np. alkoholizm powieściowego pisarza, dołożył do tej książki swój własny pierwiastek artyzmu, szaleństwa i warstwy metaforycznej w komunikacji z widzem, zawierając w w efekcie filmie więcej niż znajdziemy pierwotnie w powieści. Analizy filmu i ukrytych w nim przesłań i zakodowanych wiadomości od reżysera bija dziś rekordy popularności, cały czas pojawiają się nowe interpretacje tej ekranizacji. Ja cenię zarówno powieść jak i genialną ekranizację, w dużej mierze dzięki pamiętnym scenom ją otwierającym, genialną muzyką i jeszcze genialniejsza rolą Jacka Nicholsona, a kto wie czy nie najlepsza jego rolę. W wersji filmowej Lśnienie zawiera pamiętne dla historii kina sceny: potop krwi w hallu Panoramy, dziecko na trójkołowym rowerku jezdzące po hotelowych korytarzach, wstającą z wanny rozkładającą się postać… Stanley Kubrick, swobodnie podchodząc do książki, zmieniając choćby powieściowe zakończenie, czy los mojej ulubionej postaci z Lśnienia – Dicka Halloranna, stworzył jednak filmowe arcydzieło, zaś Jack Torrence na zawsze będzie mi się już kojarzył z szaloną miną Jacka Nicholsona :-)
Autor powieści, ekranizacją Lśnienia zachwycony nie był i dalej nie jest, zarzucając Stanleyowi Kubrickowi bardzo wybiórcze jej potraktowanie i ominięcie wielu istotnych rzeczy z genialnej także powieści, w czego efekcie w 1997 roku powstała następna, mini-serialowa ekranizacja książki.
Film Kubricka, bo do niego cały czas się odnoszę, jest od powieści dramatyczniejszy, raz po raz wywołuje podskoki i dreszcze strachu. Wprowadza atmosferę grozy od pierwszych otwierających scen z samochodem jadącym górskimi serpentynami. Wiemy już w tym momencie ze zdarzy się coś strasznego. Powieść jest spokojniejsza, równiejsza, nie tak wybuchowa, prowadzi czytelnika miarowo, strona po stronie prowadzi czytelnika wraz z bohaterami w głąb coraz większego koszmaru, w serce conradowskie ciemności, jakim staje się ich życie. Lśnienie można oczywiście z powodzeniem czytać w jej najprostszej warstwie, jako czepiący z anglosaskiej literatury gotyckiej horror, i już samo to sprawia wielką czytelnicza frajdę. Można też wyjść poza to i zabawić w interpretacje książki, społeczne, polityczne , psychoanalityczne, literackie, czego z uwagi na specyficzny język jakim jest napisana, komentarze do polityki, historii ameryki, literatury i psychonalizy jest bardzo wdzięcznym obiektem.
Akira/PLS
ps. Lśnienie doczekało się po ponad 30 latach całkiem udanego sequelu o tytule Doktor Sen, artek tej powieści do znalezienia w dziale horror zina :-)
greeetings to Zeniallo, Foxbat, Leto, Jasper, Astra & Heya / Adrar Design, Arek/Komoda Zine, Warlock & rest of Amnesty, Blz, Falcon & Key G.
ISBN: 978-83-7648-809-7, 978-83-7648-113-5
Tytuł oryginału: The Shining
Data wydania: 26.03.2009
Format: 142mm x 202mm
Liczba stron: 520
Tłumaczenie: Zofia Zinserling
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.