Po zmierzeniu się na początku roku z kilkoma nowszymi, wydanymi po roku 2000 powieściami Stephena Kinga, chodziło za mną po nich by wrócić do początków kariery tego autora i sięgnąć po te najwcześniejsze książki, rozpoczynając oczywiście od powieści pierwszej, wydanej w 1974 roku, Carrie.
Carrie jest dziś bezsprzecznie zjawiskiem kulturowym, weszła przebojem do kanonu XX wiecznej kultury, bezsprzecznie, tyle ze jako pochodzący z 1975 roku doskonały film Briana De Palny z genialna rolą Sissy Spacek, nominowaną za ta rolę do nagrody Akademii Filmowej a nie jako samą, dość nieśmiałą objętością, raptem 198 stronicową powieść. Ja także, co ze wstydem przyznaje wcześniej widziałem już film Briana De Palmy, jeszcze w latach 80″ na kasecie VHS i swoją znajomość literacką z czytaną chwilę później powieścią i bohaterami widzę przez pryzmat wielkiego filmu. Rolę zahukanej Carrie jak wspomniałem kilka wersów wyżej zagrała Sissy Spacek, na ekranie znajdziemy także młodziutkiego Johna Travoltę, warto zwrócić uwagę na rolę Chris Hargensen, doskonale zagraną przez… Nancy Allen, tak tą samą aktorkę która za kilka lat pojawi się w ROBOCOPACH I, II i III jako policjantka i kumpelka samego RoboCopa ;-)
W ekranizacji Briana de Palmy zresztą cała obsada zasługuje na podziw, bardzo podobała mi się także rola, niedoceniana i niezauważona rola nauczycielki broniącej Carrie przed rówieśniczkami. Sama oszalała religijnie matka głównej bohaterki uważam jest może nieco przerysowana a i dziś po dekadach tego co zrobiła z zachodnią cywilizacją rozszalała poprawność polityczna wrażenia żadnego już nie robi ;-)
Podobny problem choć w mniejszym stopniu spotkał także Lśnienie, które sfilmowane przez Stanleya Kubricka wielu fanom przesłoniło powieść ale także i Sklepik z Marzeniami, który w wersji filmowej dla wielu wielbicieli Kinga stał się częściej odwiedzany niż sama powieść. O ile jednak w przypadku tych dwóch arcydzieł można dyskutować co jest lepsze, to w przypadku Carrie niestety na taką dyskusję miejsca nie ma, bo sama książka ledwo zapowiada przyszłe wielkie dzieła….
… Carrie wycofała się w głab jednej z czterech wielkich kabin z natryskami i powoli osunęła się na ziemię. Wydawała z siebie przeciągłe, bezsilne pojękiwania, oczy wywróciły się jej białkami do góry, jak zarzynanej świni.”
Nie jest to jeszcze ten King, którego pokochany za spokojną, pełną poezji narrację ;-) Mamy tu dosadność godną trzeciorzędnych horrorów o Krabach i Szalonych Krokodylach a nie baśniową, spokojną a przy okazji interesująca obyczajowo prozę godną autora Miasteczka Salem czy Bastionu. Carrie jest napisana surowym, nierówno ociosanym językiem, zwięzła, pozbawiona tak kochanej przeze mnie rozwlekłej obyczajowej zawartości i nostalgii. Salem’s Lot. Zamiast tego mamy zwięzłą analizę tzw. dynamiki grupowej i cechowania słabszej jednostki rolą tzw. kozła ofiarnego. Stephen King doskonale opisał proces atakowania i niszczenia słabszej osoby, czy to z racji wyglądu, zamożności, czy to odstającej z powodów obyczajowych. Sama kwestia zdolności kinetycznych i psychicznych Carrie jest, mam wrażenie, dolepiona nieco na siłę… Wartość książki tkwi nie w jej stylu i wartościach literackich bo ich właściwie nie ma, ale w solidnej analizie jednego konkretnego przypadku tzw. kozła ofiarnego przez grupę, tutaj dodatkowo osoby bez oparcia we własnej rodzinie, mieszkajacej z oszalałą obyczajowo i religijnie matką.
Wartosci literackiej znalezc w Carrie wciąż, po świerzym przeczytaniu, nie umiem. Ksiazka jest zupelnie inna od stylu jaki pokocham w Kinga powiesciach juz od Miasteczka Salem, powiesci wydanej raptem rok pozniej. Czytałem ją strona po stronie, będąc pod wielkim wrażeniem jak wielki skok dokonał się u jednego z moich ulubionych autorów między nią, surowną i drewnianą, a następną – Salem’s Lot. NIgdy bym nie powiedział, gadując, ze obie dzieli raptem rok czasu, chronologicznie między ich wydaniem.
Dziś CARRIE to wielka ikona kultury masowej, która ze wstydem jako zatwardziały czytelnik przyznaję, przyjemniej poznać ze wspaniałego filmu De Palmy niż z samej książki. Atmosfera w nim, muzyka, jest arcydziełęm i uczta dla zmysłów… Film to dziś jeden z najmocniejszych klasycznych horrorów ze złotych dla tego gatunku lat 70″ i 80″, sama powieść jest także warta poznania, ale sama w sobie takiego wrażenia już nie robi.
Warto Carrie znać i mieć ta książkę w pamięci, choćby po to by docenić jak wielki literacko postęp dokonał się miedzy pierwszą a następnymi powieściami mistrza z Maine – Miasteczkiem Salem i Lśnieniem, nomen omen które także doczekały się genialnych adaptacji filmowych. Ale o tym następnym razem, pewnie niedługo, razem z Carrie ściągnałem z półki pochodzące z początków lat 90″ amberowskie wydanie Miasteczka Salem, do którego się w najbliższym czasie zabieram!
Akira/PLS.
Może Cię zainteresuje, że w wakacyjnym wydaniu „Książek” ukazało się zestawienie 50 najlepszych ksiażek Kinga. Autorem zestawienia jest „nasz” King, czyli Łukasz Orbitowski.