Zastanawiałem się jaką lekturą by tu porządnie rozpocząć nowy rok. Coś nowego i nieczytanego? Sięgnąć po coś z piętrzącej się po sufit stosu książek kupionych nawet dobrych kilka lat temu i wciąż w nawale zajęć i innych lektur czekających na przeczytanie? Hmm, patrząc po rozmiarze stojącej jak jeden wielki wyrzut sumienia półek czekających na przeczytanie zakupów i zapasów byłoby to całkiem na miejscu. Czy też może coś znanego a od dawna nieodwiedzanego? Czas świąt i nowego roku sprzyja takim powrotom do przeszłości, znanych, ukochanych a dawno nieodwiedzanych lektur i bohaterów…
Rozgrzany świąteczną atmosfera, sięgnąłem po równie świąteczne przygody Ijona Tichego. Poznane w czasach wczesnego liceum, nie były one przeze mnie specjalnie zrozumiane. Czytając je w przeszłości nie dostrzegłem w nich zjadliwych alegorii do totalitarnej polityki, która na własne oczy obserwował przecież S. Lem, tak celnie przedstawionej w Podróży Siódmej, alegorii organizacji totalitarnego społeczeństwa i kontroli nad nim. Wszechobecnej propagandy i ukrywającego się za tym oszustwa. Zachwycając się humorem tych perełek, nie doceniałem ich warstwy filozoficznej i symbolicznej, uderzyła mnie jednak baśniowa atmosfera tych opowieści ale też ich humor i jednak mimo wszystko, optymistyczne spojrzenie na ludzkość. Im bardziej rzeczywistość robi się coraz bardziej nieprzyjazna, a fantastyka naukowa przestaje być optymistyczną baśnią o przyszłości, a w wykonaniu takich tuzów jak Paolo Baciggalupi, John Brunner czy Ian McDonald staje się przerażająca kroniką rzeczywistości czy też przerażająca kroniką bliskiej rzeczywistości, tym bardziej doceniam klasyczną prozę. W świecie gdzie futurologia nie rysuje już żadnych pozytywnych scenariuszy dla ludzkości, coraz bardziej cieszy mnie atmosfera przygód i podróży Ijona Tichego..
Ijon Tichy to nie tylko opowiadania zawarte w Dziennikach Gwiazdowych, to także takze dwie solidne powieści, jedna z najważniejszych w Lemowym dorobku zresztą – prześmiewczy do nieprzytomności, traktujący de facto o zimnej wojnie i wyścigu zbrojeń między USSR a USA ‚Pokój na Ziemi’ i pochodząca z 1987 roku i jeszcze bardziej zjadliwa i prześmiewcza, ‚Wizja Lokalna’. W 1999 roku ukazała się także „Ostatnia podroóz Ijona Tichego”. Po drodze przygody te doczekały się radiowych słuchowisk, adaptacji teatralnych (a co!) i w końcu na początku nowego wieku, serialu telewizyjnego realizowanego przez niemiecką telewizję, jako że postać Tichego jest u naszych zachodnich sąsiadów uwielbiana.
Lampowe komputery, papierowe taśmy perforowane z programami, pełne drukowanych atlasów nieba biblioteki, statki kosmiczne, które naprawia się kluczem hydraulicznym i wielgachnymi śrubami, montując na nich łaty, niczym na kadłubie statków w XIX wiecznej prozie Verne’a a kosmiczny obiad złożony z pieczeni wołowej i kartofelków podgrzewany jest w …stosie atomowym. Tichy lata nonszalancko po kosmosie swoją retro-rakietą, symboliczną przecież, bo równie dobrze mógłby to być żaglowiec a zwiedzane mogłyby być dalekie egzotyczne wyspy i ich społeczeństwa. Wszak to tylko scenografia. A jednak lata przestrzeni, co nie przeszkadza mu zmywać po posiłku talerze, podgrzewać wołowinkę, wychodzić w przestrzeń z kluczem i śrubami i dokręcać łatę na kadłubie. Po dobrze wykonanej robocie podgrzewa sobie imbryczek w kabinie, pisze listy na papierze, czyta zabrane ze sobą w lot drukowane książki no i oczywiście clue Dzienników… odwiedza dalekie cywilizacje. Jeśli to Ijonowe czytanie wyobrazimy sobie w świetle ciepło świecących lamp analogowych w komputerach zamieszkiwanej przez Tichego rakiety, to S. Lem stworzył krajobraz i atmosferę wręcz domową… Brakuje tu tylko kominka, którego zadanie podgrzewania atmosfery wypełnia… stos atomowy, w którym nasz bohater podgrzewa pieczeń ;-)
Dekonstruując tekst, odrzucając mylącą w tym przypadku etykietkę fantastyki, otrzymujemy… baśń! A raczej baśnie… baśnie w nowoczesnej scenografii, przypowiastki filozoficzne niczym z La Fontaine’a, guliwerowskie podróże po fantastycznych krainach i zupełnie nieprawdopodobne przygody barona Munchausena. Baśń i przypowiastki filozoficzne, pełne ciepła, humoru ale też i społecznej krytyki. To jednak nie wszystko. Przygody Ijona Tichego sięgają do bogatej przygodowej tradycji anglosaskiej literatury podróżniczej, zarówno Jonathana Swifta i Daniela Defoe.. To jeden ze sposobów na który można czytać ‚Dzienniki… Inny to humorystyczna ‚rozprawa’ z ludzkością i jej przywarami, pisana alegorycznie, jako opowieści z podróży do obcych światów i ich społeczeństwach… Czytane w ich warstwie dosłownej, fabularne, humorystycznej, warstwie literackiej i są małymi iskrzącymi od humoru wybuchowymi arcydziełami, podobnymi zarówno do klasycznych wizji Verne’a rodem z klasycznej ‚Podróży na Księżyc’, sięgającymi po wspomnianego już Swifta i jego bombastyczne przygody Guliwera wraz z opisami przedziwnych światów jakie ten zwiedza. Bo też i Tichy jest właśnie takim, bliskim mojemu sercu, naszym Guliwerem, któremu Lem każe zwiedzać i analizować najdziwniejsze światy… Lem dyskutuje z ludzkimi przywarami, słabościami i podobnie jak w literaturze i filozofii wschodu robi to poprzez humor i paradoks, zmuszający do konfrontacji z utartymi schematami myślowymi, ich porzucenia i wykucia sobie nowych, bardziej adekwatnych.
Wracając do Dzienników po latach przerwy, jeszcze mocniej doceniam ich ciepło i wyrozumiałość dla ludzkich przywar. A jeszcze ważniejsze – niesamowite pokłady humoru jaki Lem zgoła niespodziewanie ujawnia. To była dla mnie, gdy po raz pierwszy czytałem ‚Dzienniki’ a znałem już wcześniejsze powieści S. Lema, wielka niespodzianka. To pisanie, dowcipne i lekkie, zaraz po wydaniu poważnych i bardzo na serio powieści – Astronautów, Obłoku Magellana, genialnego EDENU to przysłowiową wisienka na torcie i kropka nad ‚i’ pokazująca nie tylko oczywiste umiejętności futurologiczne ale także pisarski, literacki talent autora. Te pełne swady i humoru Dzienniki udowadniają, że S. Lem nie jest więźniem jednego tylko stylu, skazanym na pisanie wyłącznie solidnej ale przy tym ciężkiej niczym marmur powieści czy ultra-poważnych w tonie traktatów filozoficznych, jak choćby ‚Summa Technologiae’. Pojawia się tu trzecia droga, łącząca te dwie skrajności w postaci pełnych wybuchowego humoru, szalonych neologizmów i zabaw lingwistycznych opowiadań. Opowiadania te można właściwie czytać w nieskończoność, rozbierać na części pierwsze, dekomponować, oglądać każde słowo i dialog, znajdując w nich alegorie, prześmiewcze opowiastki, aluzje i ukryte przy nieuważnym czytaniu odniesienia, składać znów i ciszyć się po prostu, tak zwyczajnie, przygodami sympatycznego bohatera..
No właśnie, przygody… Doceniłem w końcu podróż siódmą, która jest aktualna jak nigdy dotąd. Znęcanie się społeczeństwa ‚robotów’ nad pełnymi winy za wszystkie ich niepowodzenia ludźmi, jako żywo przypomina klimaty współczesnej skrajnie lewackiej nienawidzącej swoich społeczeństw mitologii ‚guilt’ i privileged’, oskarżania społeczeństw zachodu i wrodzoną winę i konieczność jej odkupienia, jaką wmawia się ogłupiałym od tych bzdur społeczeństwom USA czy Europy Zachodniej. To opowiadanie, o państwie założonym przez zbuntowany oszalały Kalkulator statku kosmicznego (co potem i tak okazuje się nieprawdą) jest pod względem politycznym i społecznym jeszcze bardziej aktualne niż w 1957 roku, gdy Dzienniki się okazały. Dotyczy to całości tomu zresztą, jest on popisem doskonałej społecznej intuicji i futurologicznego geniuszu autora.
To co mnie uderzyło czytając od nowa ‚Dzienniki..’, to umiar i opanowanie Tichego – spokojne i medytacyjne podejście do dziwów jakie spotyka. Tichy nie wybrzydza, niczemu się nie dziwi, zwiedzając kosmos żyje jednocześnie w sposób uporządkowany i prosty. Nie zadaje sobie kłopotliwych pyta, zamiast tego spokojnie podgrzewa obiad w stosie atomowym, będąc tu i teraz, ciesząc się ta chwilą. Filozoficznie, podejściem do rzeczywistości, bohater bliski jest mędrcom i filozofom dalekiego wschodu. Ijon Tichy bierze życie jakim jest, niczemu się nie dziwi, żyje tu i teraz, nie pozwalając by jego ego przeszkadzało mu w kontakcie z rzeczywistością a raczej różnymi modelami rzeczywistości.
Przyznam, że po przeczytaniu Dzienników, niechętnie odkładam je na półkę. Brak mi serialu z Tichym, który by potrafił zawrzeć w sobie pełnie humoru i lingwistycznego mistrzostwa tych opowiadań. Choćby nakręconego kilka dekad wcześniej przez członków grupy Monty Pythona, może z Michaelem Palinem w roli Tichego? Czemu by nie, niektóre dialogi postaci z ‚Dzienników’ jako żywo przypominają legendarne dialogi z ‚Monty Pythona i Świętego Graala’, szczególnie kanoniczny dialog dotyczący rozpoznawania i topienia czarownicy, a także dialogi z równie kanonicznego ‚Jabberwocky’ego’ :-))
Ocena ksiązki: po prostu Kult Klassic :-)
Akira
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.