Rzeczywistość Zbudzonych Furii, ja i obu poprzednich powieści z byłym emisariuszem w roli głównej to skrajnie brudna, ekonomiczna beznadzieja, przypominająca znane nam favele ale tez choćby wizje skolonizowanego kosmosu i stosunków w nim panujących pochodzące ze ‚Stacji Aniołów’ Waltera Ion Williamsa. Czytając powieść miałem przy tym wątpliwość czy to jest wciąż fantastyka? Relacje społeczne i ekonomiczne w trylogii Covacsa panują na coraz większych obszarach Ziemi już dziś. Spójrzmy, świat skrywający za niczym nie kontrolowanym korporacjonizmem nędzę, okrucieństwo, wojny, panoszące się sekty fanatyków religijnych i straszliwe co tu ukrywać nowe barbarzyństwo. Ciężko powiedzieć by w sferze społecznej, socjologicznej tej twardej fantastyki była to wizja przyszłości, gdy mamy ją praktycznie już za oknem.
Uniwersum zaprojektowane przez Richard Morgana to największa zaleta trylogii przygód byłego(?) emisariusza Covacsa, także jej ostatniej części zatytułowanej Zbudzone Furie. Osią techniczna i najciekawszym pomysłem, wokół którego budowana jest fabuła Upowłokowianie i Transfer strunowy. W tej antyutopii rozproszona po skolonizowanych planetach ludzkość kontrolowana jest przez totalitarny Protektorat UN. Skolonizowane planety albo godzą się na podległość i dyktaturę UN albo mają do czynienia z jego egzekutorami i ramieniem zbrojnym – Emisariuszami. Jednym z takich własnie, byłym już emisariuszem a aktualnie, w poprzednim tomie najemnym żołnierzem i prywatnym detektywem w części pierwszej Modyfikowany Węgiel jest upowłokowiony w ciało policjanta-detektywa Takeshi Covacs. Po przeczytanej miesiąc wcześniej drugiej części poczułem ze mam dość tego uniwersum, jednak jak się okazało kilka tygodni przerwy wystarczyło by sięgnąć po tom trzeci, jak na dodatek słyszałem od czytających SF znajomych, lepszy od dwójki. To ostatnie akurat się akurat zupełnie nie sprawdziło, ale nie uprzedzajmy faktów…
Uniwersum powieści to wciąż ta sama przybijająca i niestety prawdopodobna wizja zapoczątkowana udanym Modyfikowanym Węglu… Ludzie pohybrydowani, chorzy, powypełniani wszczepami, zawirusowani, leżący albo poruszający się nerwowymi niezbornymi ruchami, kobiety z rozdwojonymi językami żmij, prostytucja i gangi…Uniwersum oceniam bardzo wysoko, nieco niżej tego umiejętności warsztatowe i drewniany styl autora, widoczny szczególnie w dialogach i scenach obyczajowych. Przyznam ze nie lubię az tak lepiej i gęstej, dusznej prozy. Nie ma w niej oddechu, nie ma powietrza i przestrzeni, jest za to brutalność, brud,, klaustrofobia i beznadzieja. Taki jednak jest też i świat naokoło bohatera w powieściowej rzeczywistości. Jest to od strony językowej jednak zupełna odwrotność prozy Dana Simmonsa choćby, przecież tez fantastycznej i też ziejącej się w podobnym świecie czy przejrzystej, pełnej oddechu doskonale skomponowanej prozy China Mieville’a. Poznawania ‚Furii’ nie ułatwia ani warsztatowa strona książki i jej styl, ani pełna przemocy i nędzy wizja przyszłości. Jeśli miałbym do czegoś porównać Zbudzone Furie to przypominają one lingwistycznie powieści Philipa K. Dicka. Podobnie ciężko się ją czyta, brnąc strona po stronie w zaprezentowany odrzucający świat.
Cieżki do zniesienia jest dla mnie slang i słowotworstwo które się z kart powieści wylewa – infoszczury, liki, butlogrzbiety, wiecznobeton, lustrodrzew, pięknorosty… że wymienię tylko te z pierwszych kilkunastu (sic!) stron książki. Nudzą się potyczki z wimami, nudzą a potem dodatkowo nużą i irytują… Musiałem się opanować i zaprzeć mentalnie by nie przerzucać kartek w przód i zerkać czy coś dalej się jeszcze dzieje ponad to.
W pewnym momencie w powieści pojawia się… drugi Takashi Covacs, szukający tego pierwszego, co w prowadza do fabuły szokujący dość element uciekania przed samym sobą, równie morderczym co oryginał. Ciężko mi kupić ten pomysł przyznaję. Ciężko mi także uwierzyć w pomysł w którym pierwsza lepsza rodzina gangsterów, Yakuzy, dla zemsty, jest w stanie kupić plik osobowości Emisariusza UN i tworzyć jego kopie, kopie na dodatek byłego wojskowego i komandosa… Jakim cudem właściwie gangi skłoniły by Covacs polował i chciał zabić samego siebie? Jako patent literacki ok, ale jest dość naciągane. Dwóch Takashi Covacs’ów ścigających się w jednej powieści było to dla mnie nieco za dużo, aczkolwiek dotyka to ciekawego problemu – dwóch jednocześnie istniejących upowłokowionych kopii tej samej osoby. Przyznaje że w ramach bałaganu i kompletnego pomieszania nie do końca nawet zrozumiałem skąd się w ogóle wziął Emisariusz na tej planecie, ten pierwszy, i po jaką cholerę?:D
Jeszcze bardziej załamałem się gdy doszło znów do scen erotycznych, które autorowi nie wychodzą jak mało co… Gdy znów, podobnie jak w poprzedniej części trylogii doszło do ‚pocierania ręką żołędzi’ miałem ochotę popłakać się a to ze śmiechu a to z czarnego humoru. Nie wiem czy tego właśnie oczekują odbiorcy hard science fiction, obawiam się że raczej nie. kilku znajomych fanów hard SF których na ta okazję odpytałem, przyznało że sceny te wprawiły ich w osłupienie. Co tu dużo ukrywać, do tego rodzaju obyczajowych prób prozatorskich trzeba mieć warsztat i umiejętności literackie, których autor ‚Zbudzonych Furii’ nie posiada. No dobrze, by nie być gołosłownym i oskarżanym że pastwie się, wklejam krótką próbkę stylu autora:
„Czuje to i jej wargi zaciśnięte na moich rozchylają się w uśmiechu, w głębi jej gardła drży chichot. Przyklęka wyprostowana na śpiworze, opierając się jedną ręką na moim ramieniu, podczas gdy drugą porusza między nogami, doprowadzając mnie do szczytu. Ma długie, szczupłe, gorące i śliskie od potu palce, które zwijają się we wprawnym chwycie i pompują w górę i w dół. Spycham spodnie w dół ud i odchylam się do tyłu, by zrobić jej miejsce. Opuszką kciuka z regularnością metronomu przesuwa po żołędzi”
albo:
„Viadura głębiej wbiła palce w moje ramiona i zaczęła się unosić i opuszczać na mojej erekcji, wypuszczając powietrze w krótkich sapnięciach, które przybierały na sile w miarę, jak zbliżała się do orgazmu. Nie byłem daleko za nią. Miałem wrażenie, że ogień w moim penisie wzbiera, sięgając coraz głębiej. Czułem przesuwanie się jej ciała na moim żołędziu. Straciłem resztki jakiejkolwiek kontroli, dłońmi chwyciłem jej pośladki i mocniej się w nią wbiłem. Nad moją twarzą na chwilę otworzyły się zaciśnięte oczy, wyszczerzyła do mnie zęby. Wysunęła czubek języka i dotknęła nim górnych zębów. Odpowiedziałem jej śmiechem, napiętym i zdławionym. Teraz zaczęła się walka, Virginia napinała mięśnie brzucha i odchylała biodra, wysuwając moją żołądź do samego brzegu pochwy”
lub to:
„Widziałem, jak siedzi na mnie, opierając się dłońmi o moją klatkę piersiową, i mocno opada w dół. Zobaczyłem, jak wchodzę w nią od tyłu. Widziałem jej krocze opadające na moją twarz. Widziałem, jak wije się pode mną, ssąc dziko centralny kabel własnych włosów, podczas gdy ja wbijam się w nią między uniesionymi wysoko nogami. Widziałem, jak biorę mokry od śliny kabel we własne usta,
albo”
„Z wdziękiem opadła na jedno kolano, cały czas patrząc mi w oczy, i nasunęła usta na żołądź mojego penisa. Jedną dłoń zostawiła na jego podstawie, podczas gdy drugą przesunęła na udo i mocno zacisnęła na mięśniu”.
Czytając to za głowę się łapałem.. co autor ma z tą żołędzią? albo : Złapał za krzywy pośladek? Przyznam że nie wiem czy się smiać czy załamać ręce z rozpaczą nad tymi scenami erotomana gawędziarza. Z ręką na sercu, czegoś podobnego dawno nie spotkałem, a w prozie hard SF chyba nigdy. Rozumiem że fantastyka naukowa okiem wielu ją piszących nie jest literaturą wysokiego lotu, ale są jednak jakieś granice. Wielka szkoda, bo niszczy to niezła przecież powieść SF.
Kupiony przez Yakuzę z nielegalnej kopii i zbudzony po 200 latach Kocacs poluje na samego siebie w innej kopii, a ten inny szuka Quelistry Falconer, przywódczyni rewolucji quellistowskiej sprzed kilkudziesięciu lat, która także jak plotka i legenda niesie pojawiła się w świecie w innym nowym ucieleśnieniu. Książka nabiera tempa i staje się naprawdę ciekawa od mniej więcej swojej połowy, od dołączenia bohatera do surferów. To co później się dzieje to naprawdę dobra dynamiczna SF a także materiał na doskonały film. Takie sceny jak walki w wirtualnym klasztorze, wspinaczka po górskiej ścianie ku siedzibie Harlanów czy porwanie Mitzi Harlan czynią z niej wizualnie pyszne widowisko, psutą regularnie co jakiś czas erotyczno-obyczajowymi wstawkami.
A już na samym końcu powieści, gdy wydaje się że autor sobie odpuścił natrafiamy na takie cudeńko stylu:
” Słuchałem i wchłaniałem to wszystko tak, jak uczyła mnie stulecie temu. A o poranku ujęła w dłonie moją budzącą się erekcję, podpompowała ją ustami i wsunęła w siebie…”
Podpompowała? ;) Rozczulające ;-)
Akr.
Wszystkie cytowane fragmenty pochodzą z II wydania powieści ‚Zbudzone Furie’. Tłumaczenie Marek Pawelec, wyd. ISA
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.