Wydana po raz pierwszy w naszym kraju 2008 roku powieść rozpoczęła na polskim rynku czytelniczym i fanodmie SF pochód Petera Wattsa przez domowe biblioteczki i czytniki. Dopiero na fali jej popularności ukazały się trzy wcześneijsze powieści Petera Wattsa znane jako trylogia ryfterów. Ślepowidzenie ukazało się w Polsce nakładem Wydawnictwa Mag po raz pierwszy w serii Uczta Wyobraźni w 2008 roku, do tej pory ukaząły się także dwa następne wznowienia, które wyszły nakładem tego samego wydawnictwa. Nie da się ukryć że były ono potrzebne, przez te kilka lat egzemplarze książki z serii Uczta Wyobraźni osiągnęły status białych kruków i zaczęły osiągać absurdalne ceny na rynku antykwarycznym i sieciowych aukcjach.
Odwrotnie niż większość czytelników, zaczynających znajomość z Wattsem od Ślepowidzenia własnie, ja zacząłem znajomość z ta prozą od chronologicznie wcześniejszej i co tu ukrywać słabszej trylogii Ryfterów, co nastroiło mnie do następnych powieści autora ostrożnie i nieco podejrzliwie. Bez potrzeby, Ślepowidzenie, mimo tego co sugeruje rozbuchany marketing, arcydziełem gatunku może i nie jest ale broni się doskonale swoim poziomem, językiem jakim książka jest napisana oraz pełną rozmachu wizją i podjętym, klasycznym tematem pierwszego kontaktu, który uwielbiam.
Mamy rok 2082. Ludzkość stoi na progu Osobliwości, opanowawszy technologię pozwalającą przenosić psychikę i umysł do wirtualnych światów, pozwalając na bytowanie wyzwolone z fizyczności i ciał. Częśc ludzi się już przeniosła, większość żyje nadal jako ludzie. Na ziemskim niebie pojawia się tysiące bezzałogowych statków, jak je później nazwano świetlików, które mają za zadanie nasz glob zbadać. Przed samozniszczeniem wysyłają w głąb przestrzeni setki tys zdjęć i informacji o ziemskim globie i ludzkości. Przestraszona i zagrożona ludzkość wstrzymuje inne projekty i w estymowanym kierunku skąd przyleciały wysłany zostaje statek z ziemskimi astronautami. Lecą oni zliofilizowani niczym chińskie zupki – wszczepiono im geny wampirów i poddano lekkiej przebudowie na poziomie genetycznym, tak by tej postaci mogli przetrwać długie podróże kosmiczne, lecą z wampirzym kapitanem na dodatek. Wampiry są tu oczywiście naukowo, odkopane w wykopaliskach archeologicznych i wskrzeszone mocami paleogenetyki niczym, za przeproszeniem, filmowe dinozaury z Parku Jurajskiego. Przyznam że czytając opisy nawadniania się skrzypiących i wysuszonych astronautów lekko się uchichrałem wizją podróży kosmicznych w postaci wysuszonych tostów z głównym tostem jako kapitanem, chodzącym wg. pisarskiej wizji niczym filmowy Nosferatu z filmowego czarno-białego klasyka…. z kiwającymi się długimi rękoma, chudymi dłońmi na wysokości kolan i patrzącego na swoją załogę jak na dodatkowy posiłek.
Jaki to ma w ogóle sens poza bombastycznym chwytem reklamowym i sposobem na wyróżnienie powieści spoza tysięcy innych powieści o pierwszym kontakcie? Kapitan z rasy która poluje na ludzi i przestraszona wyjściowo, robiąca sobie za przeproszeniem dla dodania animuszu żarty załoga, zastanawiająca się kiedy zacznie na nich polować? Na jednym statku lata świetlne od ziemi? Wyobraża sobie ktoś taką misję? Jaki kraj wydałby gigantyczne zasoby ziemskie na przygotowanie statku i załogi by wsadzić do statku wampira i wprowadzić dodatkowo do misji dodatkowy czynnik ryzyka? Pomysł zupełnie karkołomny i przyznam że łatwiej mi uwierzyć w statki kosmiczne a’la latające drzewa Ygrdassil pochodzące z powieści ‚Hyperion’ Dana Simmonsa, niż w wizję tej ludzko-wampirzej załogi. Sam pomysł na dodatek nie jest w fantastyce niczym nowym. Za pierwszym jej czytaniem coś mi się nieśmiało odzywało w pamięci, a za za drugim czytaniem książki byłem już pewny że gdzieś już podobną idee widziałem, musiałem tylko przeszukać filmowe zbiory, i faktycznie! Pomysł z Wampirami w kosmosie już był. Na fali najbardziej szalonych filmów VHS w połowie lat 80″, bo dokładnie w 1985 roku wyszedł film ‚Lifeforce’ traktujący o statku kosmicznym pełnym podróżującym zasuszonych wampirów Sam więc pomysł Wampirów w kosmosie w fantastyce naukowej nie jest nowy, w połowie lat 90″ pojawił się film science-fiction o rasie wampirów napotkanych w przestrzeni, który to wampir po przetransportowaniu go na ziemie dokładnie jak w Ślepowidzeniu się szybko odliofilizował i zaczął żerować wśród ludzi.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że na te wampiry, sprzedano czytelnikom jako arcydzieło dobrą ale nie genialną ani nie nowatorską ani nie przewracającą całego sf do góry nogami, jak to utrzymywał marketingowy przekaz powieść, przesłaniając to dla efekciarskim pomysłem z wampirem jako kapitanem statku kosmicznego, czymś wokół czego można budować marketingowy ‚hype’ książki. W porównaniu tymczasem do ‚Solaris’, ‚Astronautów’ czy wspaniałego ‚Edenu’ Stanisława Lema, czy nawet ‚Kontaktu’ Carla Sagana jest to powieść dobra, wręcz bardzo dobra, ale wciąż w niczym nie odkrywcza, nie nowatorska ani tym bardziej nie przewracająca schematów tej skrajnie twardej, naukowej fantastyki jak ją bombastycznie przedstawiano. Wręcz odwrotnie, jest ona mocno osadzona w klasyce twardej naukowej SF, choćby wczesnych powieści Stanisława Lema, podejmujących podobne filozoficzne, pełne nauk ścisłych i przyrodniczych rozważania nad życiem i inteligencją.
Poza tym jest to solidna lemowa i ‚Solarisowska’ w pomyśle i naukowym twardym wykonaniu książka o pierwszym kontakcie ludzkiej cywilizacji, pokazana na dodatek w przeciekawym momencie jej rozwoju, chwilkę przed osiągnięciem tzw. osobliwości, ten pomysł i opisanie tego procesu uważam zresztą prywatnie za najważniejsza część książki, wartą zdecydowanie większego rozwinięcia. Otóż ziemska nauka w Ślepowidzeniu umie już przenosić umysł ludzki w nadrzeczywistość, część żyjących ludzi już się tam udała, zostawiając puste ciała w świecie rzeczywistym, wybierają życie w stworzonej przez siebie przestrzeni jako byt nadrealny. Pierwszy kontakt z obca inteligencją to jedno. Innym tematem jest nasza ludzka świadomość, i pewność a a raczej niepewność tego co naszymi zmysłami odbieramy i co w widzimy, niepewność naszego postrzegania i łatwość z jaką nasze zmysły dają się oszukiwać. Astronauci z Ziemi w zetknięciu z nieznaną siłą wpadają w omamy, halucynacje, słyszą głosy, otwiera się przed nimi pełne spektrum psychicznego rozchwiania, psychoz, pojawiają się fantomy itp… Następny ciekawie poruszony w Ślepowidzeniu temat to granice miedzy Martwym a Ożywionym, do końca nie dowiadujemy się czy zastany w przestrzeni Rorschach to wielki statek Obcych czy gigantyczne żywe stworzenie. Dużo mówi tu sama nazwa jaką Obcy przedstawia się ludziom. Otóż mówi on załodze astronautów, i tu wszystkim czytelnikom znającym metodologię projekcyjnych testów psychologicznych powinno zaświecić się światełko, że nazywa się Rorschach (sic!). Test Rorschacha, dla przypomnienia to jeden z projekcyjnych testów psychologicznych, gdzie rzutuje się na niewyraźny wzór SWOJE WŁASNE własne lęki i koszmary. Rorschach staje się czymś lub kimś takim takim dla kosmonautów, podobnie jak statek kosmiczny w filmie ‚Event Horizon’. Z samego pomysłu opętanej konstrukcji czyli książkowego Rorschacha, który pokazuje kosmonautom ich lęki, wcześniejszy był nie tylko Solaris ale także wspomniany chwilę wcześniej filmowy ‚Event Horizon’, gdzie wchodzący na jego pokład astronauci także konfrontowali się z tym czego boją się najbardziej, własnymi koszmarami i lękami z przeszłości. Po pierwszych przeprowadzonych rozmowach specjaliści na Tezeuszu dochodzą do wniosku, analizując jego odpowiedzi, że mają do czynienia z automatem, z nowoczesną formą znanej od dawna maszyny Turinga. Astronauci podejrzewają też, że jest rodzajem samo-replikującej się formy Von Neumanna… Od tego momenty Ślepowidzenie zaczeło mi się zdecydowanie podobać. Powieść jeszcze większych rumieńców po kolejnej wyprawie badawczej do Rorschacha i ściągnięciu na Tezeusza jednego/jedną ze znalezionych tam obcych form życia, rozgwiazdowatą, niewidoczną w ludzkim spektrum formę życia. Dyskusję nad nią i próby zrozumienia obcej fizjologii i stojącej za nią filozofii poznania jako żywo przypominają mi mój ulubiony ‚Eden’. Otoczenie i problemy także są podobne, taśmy montażowe rodem jak z powieści Lema z ‚wężydłami’, jak stworzenia nazywają astronauci, wypuszczające seryjnie niezrozumiałe dla ludzi formy. Próba zrozumienia i rozwikłania tego systemu życia zajmuje sporą cześć powieści, w jej trakcie pada nawet edenowska znów teorią o wojnie domowej na Rorschachu. Rzeczywistość jest jednak dużo bardziej skomplikowana i dla ludzi zaskakująca, włącznie z niespodzianką… kto kogo bada i obserwuje ;-)
Jest to mimo moich wcześniejszych nieco krytycznych wszystkich uwag książka bardzo dobra a byłaby jeszcze lepsza niż agresywna kampania reklamowa i obładowywanie jej zaletami których mimo wszystko nie posiada. Z dobrej i udanej powieści hard SF robi się na siłę arcydzieło gatunku i wyświadcza tym niedźwiedzą przysługę. Każdy czytelnik obeznany co nieco z literaturą hardSF Ślepowdzenie zdecydowanie doceni i zaliczy do powieści świetnych, ale pompatyczne zapewnienia o zupełnej rewolucyjności książki, rewolucyjności dotyczącej funkcji poznawczych, filozofii i trudności kontaktu skwituje jednak nieco szyderczym uśmiechem, wzruszeniem ramion i odesłaniem do kilkunastu co najmniej i wcześniejszych i równie dobrych pozycji tej tematyki. Co dalej… podjęty temat filozoficzno-poznawczy jak i język jakim jest napisana uważam za kolejne bezsprzeczne zalety książki. Temat trafiający w mój konserwatywny gust, sięgający klasyki fantastyki naukowej trudny problem ‚pierwszego kontaktu’.. Temat wydawało by się ograny i przenicowany na wszystkie możliwe sposoby, a jednak i mimo tego autorowi udało się napisać książkę i świeżą i ciekawą. Powieść reklamowana była nieco na wyrost jako roznosząca na strzępy mity o pierwszym kontakcie. Jakież to mity, których nie rozniósł by wcześniej Lem w ‚Edenie’ czy ‚Astronautach’ rozniosło Ślepowidzenie po kilku przeczytaniach wciąż nie wiem, ale to marketingowe twierdzenie kupy się niestety nie trzyma. Owszem, to bardzo solidna powieśc z podwórka skrajnie twardego naukowego SF. I tyle. A może nawet aż tyle. Jest to jak najbardziej wciąż jedna z najsolidniejszych powieść hardSF ostatnich lat. Ale ‚roznosząca na strzepy?’ Skąd ta egzaltacja naprawdę nie wiem. Z zadowoleniem za to, jako wielki wielbiciel magii kina stwierdzam że jest to także świetny materiał na solidny kinowy film.
ocena: 7/10. Byłoby 8/10, ale jeden punkt odejmuje za kompletnie zbędne dla powieści i mnożące byty ponad potrzebę nieszczęsne wampiry w kosmosie ;)
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.