Miłośnicy książek przygodowych i podróżniczych wiele słyszeli o wyprawach wielkich angielskich podróżników – Livingstone’a i Stanleya, wyprawach ku źródłom NIlu czy wielkim jeziorom. Mało kto tymczasem wiedział, że przedwojenna Polska także miała swojego podróżnika i odkrywce, który wzorem wielkich poprzedników z brytyjskiego towarzystwa geograficznego, pięć lat spędził na czarnym kontynencie przemierzając go samotnie. Zafascynowany Afryką i takim reportażem jak Cesarz, Jeszcze Jeden Dzień Życia i Heban rzuciłem się na ta książkę jak wygłodniały sęp.
Rowerem i pieszo przez czarny ląd – listy z podróży afrykańskiej 1931-1936. Książka wyszła bez specjalnych zapowiedzi i jak słusznie zauważył mówiąc o niej Ryszard Kapuściński, trafiła od razu do klasyki polskiego reportażu dotyczącego odległych lądów. To co mnie na samym początku zadziwiło to trasa jak wybrał autor – nie trasa po równiku ale trasa z północy Afryki, z Trypolisu, skąd wyruszył w listopadzie 1931 roku aż na samo jej południe, do Kapsztadu i Przylądek Igielny gdzie dotarł na 1934. Trasa biegła przez Egipt, Sudan, jego stolicę Chartum opisany przez Sienkiewicza w Podróży i Puszczy, Kenię, Mozambik i Rodezję. Po dotarciu do celu, co zajęło kilka lat podróżnik, nie wsiadł na okręt i nie odpłynął spokojnie do kraju, ale wrócił inną, równie ciężką trasą, przez Rodezję Południowo-Zachodnią, Angolę, Kongo Belgijskie, Francuską Afrykę Równikową, Nigerię, Francuską Zachodnią Afrykę i Algierię do Algieru, do którego dotarł równo równo pięć lat po wyruszeniu, także w listopadzie tyle ze 1936 roku. Żeby sobie uświadomić skalę wyczynu, trzeba spojrzeć na mapę kontynentu i wyrysowaną trasę. Samotnie, pieszo, ciągnąc za sobą zepsuty rower, praktycznie bez żadnych środków, z notesem i kompasem w ręku.
Kim był kompletnie reporter? Poznańskim dziennikarzem, marzącym od dziecka o podróży na Czarny Ląd, rozczytującym się w powieściach przygodowych o odkrywaniu tego kontynentu przez Brytyjczyków, zdecydowanym zrealizować swoje marzenie. Pisał m. in. do Światowida i Szerokiego Świata. W zamierzeniu listy z Afryki miały się ukazać także w Anglii i Francji, co przerwała przedwczesna śmierć autora książki i wojna.
Podróżnik jedzie, częściej idzie ciągnąc za sobą zepsuty rower, zapisuje w podróżnym notatniku, staje i robi zdjęcia. Na plecach i w rowerowych sakwach wiezie wszystko co potrzebne, czyli trochę kaszy, placki z mąki i wodę. Ciężko to sobie mi dziś nawet wyobrazić, takie wieloletnie odcięcie od świata. O jego postępach świadczą listy wysyłane do żony z faktorii handlowych i miast które mija. Dzięki małoobrazkowe aparatowi podczas podroży robi ponad 10 tys zdjęć.
No właśnie zdjęcia! Niesamowite zdjęcia Afryki lat 30 XX wieku. Podróżnik zrobił ich tysiące, w książce jest kilkadziesiąt pełno-stronicowych fotografii Afryki lat 30-tych. Aż prosi się by wydać album zrobionych przez pisarza zdjęć. Sama książka zresztą z wydania na wydanie stawała się pełniejsza i bogatsza. Po pierwszych wydaniach udało się odnaleźć część rodziny pisarza, która mieszkając w Trójmieście, przechowywała pieczołowicie listy pisarza z Afryki, które nie były zamieszczone w poprzednim wydaniu oraz następne zdjęcia. Każde wydanie było więc pełniejsze, bez dziur w wyprawie spowodowanych zaginionymi listami i reportażami.
Podróż ta była realizacja marzenia sprzed kilku lat, gdy dziennikarz dotarł tylko do brzegów Afryki i z powodów zdrowotnych i finansowych musi wtedy zawrócić. W ta podróż także rusza bez pieniędzy, śpiąc po drodze gdzie popadnie, o ile jest jakaś droga, w wożonym w sakwach lekkim namiocie. ale zdecydowany tym razem zrealizować swoje marzenie. Jest to przykry i wstydliwy dla Polski moment wspomnień – II RP nie potrafiła pomóc swojemu najsławniejszemu podróżnikowi inaczej niż kompletem opon? Nie żartuje, zapewniam. Jedyna pomoc jaka przyszła to komplet opon jaka przysłał Stomil, poza tym zero jakiejkolwiek reakcji na wyprawę. Jakiekolwiek grosze przychodziły prywatnie od rodziny, uzyskiwane w zamian za publikację jego artykułów z podróży w polskiej prasie, za to także żyła rodzina w kraju. Podróżnikowi w drodze pomagają dziennikarze włoscy, uzyskuję pomoc od władz włoskich i francuskich kolonii, od dowództw mijanych garnizonów, zakonników i polskich emigrantów, ale nie od polskiego państwa.
We włoskiej koloni spotyka, ale nie tylko, także w najdzikszych miejscach polskich emigrantów a także raczej dzieci i wnuki tychże, prowadzących faktorie handlowe, często już nie mówiących po polsku, ale przyjmujących go z otwartymi ramionami, chcących usłyszeć co sie w kraju dzieje.
Czytając o peregrynacjach po Afryce podróżnika, zastanawiałem się wielokrotnie jakim cudem pisarz przeżył tą wieloletnią podróż przez rozrywany także już wtedy wojnami i powstaniami Czarny Ląd? I ja sobie zadawałem to pytanie i wielu znajomych którzy czytali tę książkę. Wg mnie przeżył na zasadzie archetypu istniejącego śród tamtejszych ludów – świętego szaleńca, świętego więc niedotykalnego, obłożonego tabu. Nie był uzbrojony, co chyba wyszło tylko na dobre. Sam podróżnik opisuje ze gdy spotykali go uzbrojeni powstańcy, walczący z Włochami w północnej Afryce po przeszukaniu go i zobaczeniu ze oprócz resztek jedzenia i paru łyków wody, niczego podróżnik nie ma, przed wyruszeniem dalej zaopatrywali go zarówno w jedzenie jak i wodę, pokazywali drogę i zostawiali mapy. Tak samo w wioskach i miasteczkach do jakich docierał. Budził niedowierzanie i szok, skąd pośrodku Afryki wziął się biały europejczyk z plecakiem, małoobrazkowym aparatem, ołówkiem i nieodłącznym notesem w reku.
Często się porównuje tą książkę do reportaży Ryszarda Kapuścińskiego. Można je porównać zarówno na na równie soczysty bogaty język i równie celne obserwacje społeczne. Po wydaniu książki okazało się że w dwudziestoleciu międzywojennym Polska miała długo nieodkrytego zarówno wielkiego podróżnika, jak i wielkiego reportażystę. Opisując afrykańskie krajobrazy, wiatry, czerwone słońce, wydmy, tuaregów, oazy, zagubione między piaskami miasteczka. Blisko temu reportażowi przez talent i język jakim jest napisany autora do literatury pięknej podobnie jak dziełom Kapuścińskiego które tak też się i dziś traktuje. Są to reportaże i wspomnienia doskonale uzupełniające się – z listów podróży przedwojennego dziennikarza wygląda doskonale nakreślony obraz Kolonialnej Afryki, tej przed jakimikolwiek ruchami wyzwoleńczymi, Afryki zdominowanej przez Włochy, Anglię, Francję i Niemcy.
Afryka reportaży Ryszarda Kapuścińskiego to Afryka epoki mitu i wielkich zmian społecznych. Mitu wyznawanego wtedy szeroko na świecie, że po zrzuceniu władzy białego człowieka, władzy państw europejskich, tego choć szczątkowego choć Pax Imperia jakie zaprowadziła w niej Europa stanie się kontynentem mlekiem i miodem płynącym. Jak się stało wiemy z historii i dziejów najnowszych sami. Walki plemienne które wybuchły po odejściu europejczyków trwają po dziś dzień. Epoka reportaży Kapuścińskiego to epoka Hajle Salasje, wygnania jednych dyktatorów i o wchodzeniu na ich miejsce natychmiast nowych, już tym razem rdzennie afrykańskich, którzy nie lepiej a często gorzej od białych potraktowali swoich współbraci. W listach przedwojennego podróżnika nie ma tego powojennego optymizmu, właściwego reportażom Kapuścińskiego. Jest skupienie się na tu i teraz, więcej twardego realizmu. Pisarz jest przeciwnikiem kolonii czemu daje wyraz w wielu miejscach książki, zauważając jak jedna grupa ludności wykorzystywana jest przeciwko drugiej, która walcząc i wygrywając zdobywa następne prowincje.. ale dla Włochów czy Francuzów. Jest tu ważna a często pomijana refleksja w jakiem kulturowym i społecznym etapie tkwi cały kontynent, gdzie drogi czy faktorie są zaledwie dekoracją, a większość mieszkańców żyje i przebywa duchowo w cywilizacji ery tysięcy lat wcześniejszej – we erze wspólnoty plemiennej, kompletnie nie znającej pojęcia państwa. Ta książka zestawiona wraz z reportażami z lat 60 i późniejszych napisanymi przez Ryszarda Kapuścińskiego są idealnym połączeniem.
Trwała w tych latach także Polsce dyskusja nad założeniem kolonii w Afryce, tutaj mamy za to głos temu zdecydowanie przeciwny, a na pewno przeciwny temu w takim wykonaniu jakie pisarz zobaczył na własne podczas swoich podróży przez Czarny Ląd.
Autor: Kazimierz Nowak
Tytuł: Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd… Listy z podróży afrykańskiej
Liczba stron: 400
oprawa: twarda
wydanie V.
Format: 17,5cm × 25 cm
ISBN: 978-83-89949-99-8
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.