Łowcy Kości, wydana w 2006 roku szósta powieść z cyklu Malazańskiego była dla mnie jak powrót do domu. Tak się poczułem już po pierwszych stronach książki, spotykając ponownie Skrzypka, Dujeka, Szybkiego Bena, Genoesa Parana, Mappo i Icariuma, wielkiego Toblera Karso Orlonga podróżującego z pełną niespodzianek czarownicą a także całą gigantyczną bandę obwiesi z piechoty morskiej i członków Gildii Kupieckiej Trygalle nawet. W Łowcach Kości wracamy tu do śledzenia losów moich ulubionych bohaterów z poprzednich tomów, co nie ukrywam mi się bardzo podoba, biorąc już nawet na chwilę w nawias zatykające dech w piersiach przygody i zwroty akcji w tym tomie. W Łowcach Kości wracamy znów do legendy Sznura Psów, tym razem obserwując jak Imperium próbuje poradzić sobie z rosnącym kultem Coltaine’a.
Po osadzonej w zupełnie innych realiach niż wcześniejsze, piątej powieści świata Malazu o tytule Przypływy Nocy, Łowcy Kości przenoszą nas, i bardzo dobrze, w znane czytelnikowi rejony świata Malazu. Powieść to kontynuacja sytuacji i wydarzeń z tomu IV, po rozbiciu rebelii Shaik przez duchy Podpalaczy Mostów, tych Podpalaczy Mostów którzy przypomnijmy dzięki Pieśni Tanno osiągnęli całą swoja jednostką (sic!) ascendencję! A to jest tylko jeden i to hmm, powiedziałbym nawet mniej znaczący wątek, bo w tle mamy knowania Bogów, Smoków i Twierdz. W pościg za niedobitkami Shaik rusza malazanska piechota morska wspomagana przez Wickan. w tej barwne kompani mieszają się i starzy wyjadacze i nowe postaci jak choćby młody mag kompanii Flaszka.
Po przeczytaniu tomu pierwszego, stwierdziłem z wielkim zadowoleniem że Łowcy Kości dorównują (w końcu!) drugiej powieści z cyklu a więc Ogrodom Bram Umarłych, a nie wiem czy momentami nie jest od niej jeszcze lepsza! Szczególnie we fragmentach dziejących się podczas oblężenia starożytnego miasta, walkach w nim w potem ucieczce z palącego się miasta podziemiami i lochami… Pościg za wojskami Leomana, oblężenie, miejskie walki, mnóstwo solidnej hardkorowej fantasy na wzór kultowej Czarnej Kompanii Glena Cooka. Coraz ciekawszy i ciekawszy staje się wątek Karsy Orlonga, który wraz z Samar Dev. W końcu zaczął mi się podobać wątek Apsalar, której relacje z Tronem Cienia a co za tym idzie i przygody nabrały rumieńców. Jest W książce sporo nostalgii, smutku za utraconymi towarzyszami, młodością, ale sporo także ciepłego dobrotliwego humoru. W ogóle odkąd Steven Erikson ‚odkrył’ i przysposobił dla swoich powieści humor (sic!), cykl Malazański zaczął podobać mi się jeszcze bardziej, zbliżając się tym do równie ciężkiej ale przy tym także okraszonej humorem fantasy Glena Cooka, stojącej na samym szczycie mojego prywatnego rankingu autorów i powieści hard-fantasy.
Łowcy kości to w dużej mierze książka o powstaniu mitu i legendy a także walce z jego pamięcią przerażonych rosnącą legenda Sznura Psów władz. Od wydarzeń opisanych w Bramach Domu Umarłych legenda Pięści Coltaine’a i podpalaczy mostów rosła i rosła, teraz na trasie sznura psów stoją miejsca kultu, a ludność z wolnych miast wiosek zjeżdza się na jego szlak by oddać cześć uczestnikom Sznura… Pięść Coltain’e osiągnął wśród ludów Malazu status wręcz boski, wznoszone są do niego modły… Imperium wa właściwie władająca nim Cesarzowa (z trudem mi ten termin przechodzi przez gardło i palce w stosunku do tej postaci) Laseen nie wie co z tym ambarasem zrobić. W końcu postanawia tą legendę zniszczyć, karząc rozpuszczać Szponowi plotki, że ze Coltaine był zdrajca imperium. To zresztą nie wszystko, a raczej początek intrygi. Wspaniałych barwnych bohaterów jest tu nie miara. Chyba najbogatsza książka z cyklu Malazańskiego pod tym względem, także pod względem ich oryginalności :> Wspomniana już Apsalar dostaje dwie towarzyszki, dwa duchy dodajmy płci żeńskiej, o ile można tak powiedzieć o duchach, których komentarze dotyczące jej przygód i zastanowienia się kogo by tu opętać i wykorzystać powodowały podczas czytania moje wielokrotne wybuchy szczerego śmiechu. Podróżującego wraz z byłym kapłanem Fenera Heborickiem, siostrą Przybocznej – Felsin i Selorą Crokusa, swoim towarzystwem zaszczyca demon z innego wymiaru nazwany swojsko Szarą Żabą, którego język, monologi, komentarze i przemyślenia, szczególnie te dotyczące życia i zwyczajów godowych ludzi a także ich kuchni. Żarłoczność Szarej Żaby i późniejsze zawstydzenie poczciwego demona swoimi postępkami powodowały u mnie jeszcze większe wybuchy śmiechu. Co za postać! :>
Będąc przy bohaterach powieści trzeba odnotować jak zaskakująco dobrze rozwinął się watek i postać Karsy Orlonga, który spoważniał, zmądrzał, a do którego drużyny dołączyła ludzka czarownica i którego przygody ale także zaskakująco rozsądne skwitowania sytuacji i dyskusje z czarownicą stały się jednym z ulubionych fragmentów powieści. Przyjemność wielką sprawiły mi podczas czytania ostre i celne dialogi między żołnierzami wsrod których ukrywają się też i starzy wyjadacze i weterani Podpalaczy Mostów, ale także tych młodszych bohaterów i żołnierzy, których nie było w pierwszych tomach powieści.
Podczas czytania Łowców Kości wielką przyjemność sprawiły mi także niesamowite miejsca w których rozgrywają się wydarzenia, aż proszące się o adaptację filmową. I tu, między innymi oczywiście, niezwykle podobał mi się fragment w którym Mappo i Icarium penetrują starożytną Latajacą fortecę zbudowaną przez nieistniejących już, albo prawie nieistniejacych K’Chain Che’Malle , jej pomieszczenia i mechanizmy. Ahhh…. Platanie się po dawno wymarłej latającej fortecy, próbujac dojsc do tego jak dzialaly i jak były napędzane mechanizmy przypominały mi dni i tygodnie spędzone w pecetowym cRPG Morrowind i penetracje równie tajemniczych ruin Dwemerów. To jest jedyna powieść która przypomniała mi tamten wspanialy klimat opustoszenia i zagubienia. Druga taka fenomenalna lokacja, podczas której przy czytaniu miałem ciarki na plecach to lochy pod oblężonym przez PM miastem, gigantyczny labirynt podziemi schodzący coraz niżej i niżej, który próbują z płonącego miasta uciekać żołnierze.
Bardzo, tak jak w I i II tomie, podoba mi się ultra-twardy realizm scen militarnych, który tak jak u Glena Cooka, nie przewiduje pięnie pomalowanego kolorkami bohaterstwa. Tutaj zolnierze przed atakie zygają do okopów ze strachu, dostają, delikatnie mówiąc, rozwolnienia po starym żarciu i zapijają strach. Sceny przed atakiem na Y’Ghadan są naprawdę mocne, podobne do filmowego Stanlingradu, Plutonu i Full Metal Jacket Kubricka. Taki realizm literaturze fantasy zdecydowanie dobrze robi, odsuwając ją od bajki i baśni ku rozsądnej solidnej literaturze. Rodzynkiem i sednem scen militarnych w tej części jest nocna walka o Y’Ghadan, walki uliczne, o kazdy budynek. Czytałem je ze wstydem nijakim przyznaje, z ciarkami na plecach. Oj, ale chciałbym zobaczyć poważny, wysokobudżetowy film na podstawie tej powieści. Sceny walk w wysadzonym, podpalonym i okrązonym pierścieniem ognia ,tak by piechota morska nie mogła sięz niego wycofać należą do najmocniejszych scen batalistycznych jakie dane mi było spotkać w literaturze fantasy. Tak samo wspaniała a nie wie mczy nie lepsza jest ucieczka z płonącego miasta bohaterów podziemiami, ciagnac za soba rannych, sposzczajac sie linami coraz głębiej i głębiej w lochy i zapomniane, nieodwidzane od tysiecy lat podziemia i ruiny wcześniejszego Y’Gastanu.
Podsumowując moje rozważania, jest tu literalnie wszystko co kocham w literaturze hard i heroic fantasy od Roberta Howarda i przygód Conana czy Karla E. Wagnera i postaci Kane’a począwszy. Ekslopracja antycznych opuszczonych światyn i zapomnianych ruin, tajemne machenizmy, latajace fortece, gigantyczne podziemia i labirynty, przemarsze wojsk i oblężęnia… Bardzo udane, pod względem luzu ale i dialogów sa fragmenty poświecone Apsalar i jej dwóm towarzyszkom. Ich dialogi nie są moze az tak efektowne jak dialogi z V tomu, ale są na większym luzie i takze wywoluja szeroki usmiech i hihot :) Nieustanna paplanina dwóch duchów towarzyszek Apsalar zdecydowanie rozladowuje atmosferę i bardzo pozytywnie wpływa na odbiór powieści. Kilkukrotnie byłem bardzo rozwojem wdarzeń zaskoczony a w kilku miejscach powieści m in. lochach Y’gadanu miałem ciarki na plecach.
Kończąc czytać Łowców Kości, byłem pod gigantycznym wrażeniem zarówno świata stworoznego przez autora. To już szósta powieść a cały czas Stevenowi Eriksonowi udaje się czytelnika zaskoczyć, zszokować, i oniesmielić a potem co tu dużo ukrywać zachwycić gigantycznym przepychem ras, stworów, bóstw świata Malazu. Pod koniec tej powieści uswiadomiłem sobie takze czego jeszcze mi brakuje. Otóz brakuje mi jeszcze, oprócz filmu, wysoko budzetowego, poważnego i równie gigantycznego jak swiat powiesciowy rpga’ opartego na tym uniwersum. Prywatnie marzę o czymś zrobionym podobnie jak Elders Scrolls: Morrowind, tak by mozna bylo po skonczeniu czytania, włączyć grę i samemu oddac się wędrówce po uniwersum Malazu.
ocena: 10/10, a co będę żałował! Należy się :P
Akira/Pulse
ps. błędy się poprawi, jak na wszystkie demoscenowe diskmagi przystoi, są małe problemy z korektą ;)
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.