Zakończenie przeze mnie czytania trzeciego zbiorczego tomu Imperium Grozy zbiegło się z wydaniem po latach oczekiwania tomuDroga Zimnego Serca, tomu dla mnie, mimo radości z jego ukazania się dość smutnego i nostalgicznego… Pierwotnie cykl obliczony na większy, po zaginięciu w wypadkach, włamaniach u autora i zaginięć gotowych rękopisów tomów dalszych został na lata przerwany a autor zajął się innymi projektami. Jako wielbiciel dużych powieści-cegieł i długich opowieści nie byłem zachwycony mała objętością nowej powieści, spodziewając się po tylu latach tomu ok 800-1000 stron, ale książkę oczywiście nie zwlekając zamówiłem, odebrałem i z drżącym sercem pogoniłem z nią do domu.
Cykl Imperium Grozy został wymyślony przez Glena Cooka jeszcze pod koniec lat sześćdziesiątych i na początku lat siedemdziesiątych pierwotnie miał być zbiorem opowiadań o przygodach najemnika Bragiego Ragnarsona i jego kompanii, dedykowanych i inspirowanych fantasy Fritza Leibera, opowiadania spotkały się z ciepłym przyjęciem sceny fantasy i sf, tzw. fandomu, w następnych latach były wielokrotnie przeredagowywane, rozrastały się a pierwotny pomysł rozwinął się do wielkiej sagi fantasy zaplanowanej na kilkanaście tomów. Po tomie siódmym i wypadkach z wydaniem kolejnych nastąpiła długa, bo trwająca ponad dwie dekady przerwa. Przez ten czas Glen Cook nie milczał, pojawiła się przyjęta entuzjastycznie, kanoniczna dziś Czarna Kompania, stająca się jednym z fundamentów militarnego fantasy, ale pojawił się też lżejszy i pełen humoru cykl przygód Detektywa Garreta, łączący fantasy z kryminałem noir i komedią, w końcu pojawiły się doskonałe, także militarne w stylu i równie mroczne powieści z ostatniego cyklu autora – Delegatury Nocy. Glen Cook, mimo że już nie młodzieniec udzielał się także na scenie fantasy, bywał na konwentach i nie stronił od swoich czytelników. W końcu też nadszedł czas na oczekiwane zakończenie pierwszego cyklu autora – Imperium Grozy i ponowne spotkanie ze starymi znajomymi w nowej powieści wracającej do starego cyklu tego autora.
Oglądając i wąchając (a co!) Drogę Zimnego Serca z zadowoleniem przywitałem genialny cover Raymonda Swanlanda na frontowej okładce, zachwycony ilustracją poszukałem na internecie galerii tego grafika i padłem z zachwytu ponownie… Z dużo mniejszym zachwytem przywitałem niewielką objętość książki, tylko 400 stron? Po tylu latach raptem 430 stron? Mimo tego, a także istniejącej kolejki i pieczołowicie poukładanych w kupki i stosy książek zaległości przeznaczonych do natychmiastowego wręcz przeczytania od razu, bez zwłoki zagłębiłem się w świecie Imperium Grozy. Tak jak całe wznowienie IG, także nowa powieść z tego cyklu jest w przekładzie Zbigniewa A. Krolickiego, nieco zmienionym od starej edycji i powiem szczerze niezbyt mi się te zmiany podobają. W starej edycji nie było choćby absurdalnej nazwy Wścibskiego starucha czy Wścibinosa (co to w ogóle za słowo Wścibinos?) był za to Gwiezdny Jeździec co chyba lepiej i celniej opisuje postać i jej grozę. W starszej wersji tego tłumaczenia byli Książęta Szarego Płaskowyżu, tu mamy Greyfellów, także ten pierwszy termin lepiej mi pasował i już się do niego przyzwyczaiłem czytając pierwsze wydanie starszych tomów pochodzące sprzed kilkunastu lat :-) Szczególnie pierwsza zmiana nie wyszła na dobre, nie mam pojęcia jak można tak groźną postać jaką jest Gwiezdny Jeździec nazwać… Wścibinosem, jak jakiegoś za przeproszeniem wioskowego plotkarza. Nijak ten termin nie pasuje ani do atmosfery książki a tym bardziej do samej, groźnej i ponurej postaci jaką jest Gwiezdny Podróżnik.
Przypomnijmy co działo się na zakończenie do tej pory napisanego Imperium Grozy. Władca Kavelinu, Bragi siedzi ranny i załamany porażką w więzieniu Shinsan, pozostawiony przy życiu z wdzięczności za schronienie w Kavelinie przez Mgłę, aktualną władczynię Imperium Grozy. Ku mojemu zaskoczeniu i radość wyprawę do Shinsan przeżył Hauron, który teraz z taumaturgiczną pomocą Vortlokkura wraca na Zachód. Inger stara się opanować sytuację w Kavelinie, starając się na powrót zorganizować i opłacić aparat urzędniczy i wojskowy państwa. Sytuację polityczną komplikuje jeszcze bardziej ingerencja rodziny królowej, książąt Szarego Płaskowyżu, którzy wchodzą w granice państwa by stanąć w kolejce po władzę i tron… Z powierzchni znikł Michael Trebilcock, który przeszedł do ukrycia i z niego kontroluje swoją siatkę szpiegowską i wywiadowczą.
W efekcie tego kompletnego rozbicia i rozejścia się drużyny pierwsza cześć nowej powieści jest nieco smutna, ponura wręcz i nostalgiczna. Bragi siedzi w wiezieniu Shinsan, gdzie wspomina młodość i zmarłych towarzyszy, Vartlokkur próbuje naprawić nieco skutki wydarzeń które nastąpiły w efekcie jego konfliktu z Bragim i z cienia i ukrycia pomaga przyjaciołom i sojusznikom. Tak tak, mamy tu wojnę prowadzoną przy pomocy manipulacji klimatem i pogodą – przy pomocy suszy, powodzi i nawałnic, ciężkich zim dla wrogów a z drugiej strony doskonałej pogody wiosna i latem zapewniającej wycieńczonemu Kavelinowi doskonałe plony i dostatek. Nienarodzony pilnuje jego granic, a emocje walki bardzo opadły. Powieść zaczeła mi się jeszcze nbardziej podobac mniej więcej od środka, gdy odnaleziony zostaje przez Varthlokkura Michael Trebilcock, a dzierżąca władzę w Shinsan Mgła postanawia zebrać bohaterów a swoich przyjaciół i namówić ich do zapolowania na wywołującego od stuleci wojny i konflikty -Gwiezdnego Jeźdźca. Tej postaci autor poświęca sporo uwagi i w końcu wyjaśnia się pochodzenie tej istoty, nie będę spoilerował, warto to samemu doczytać i docenić niecodzienny pomysł autora.
Tak jak całe Imperium Grozy, czyli siedem tomów poprzednich, także i Droga Zimnego Serca to fantasy bardzo skoncentrowane na polityce, wojnie ale i gospodarce, pisane na dodatek przez autora znającego wojnę od podszewki – oficera i długoletniego żołnierza amerykańskich wojsk specjalnych, którym był Glenn Cook długie lata, od wojny w Wietnamie w 60″. Rzeczywistość uprawiania polityki i prowadzenia wojny jest dla czytelnika wierzącego w tzw. oficjalna wersje historii czy poprawną politycznie wersje polityki, dziejącej się otwarcie na ekranach telewizorów ciężka psychologicznie do zniesienia i jeszcze cięższa do akomodacji i przemyślenia płynących z niej wniosków. jest to wizja pełną rozgrywających się za kurtyną, w cieniu wydarzeń, planowanych lata jak nie dekady wstecz.
Po prozie ostatniej powieści widać widać że Glen Cook nie próżnował, jest ona bardziej poukładana niż tomu pisane kilka dekad temu, bardziej przejrzysta, mniej emocjonalna, ale tez stała się przez to nieco bardziej ascetyczna i sucha. Cała powieść jest jak powrót do domu, na stare śmieci i do doskonale znanych i lubianych bohaterów, więc moja ocena jest oczywiście zaburzona przez nostalgię i radość że w ogóle dostaliśmy następne przygody pod wezwaniem Niszczyciela Imperium i jego wesołej gromadki.
No dobrze, teraz minusy. Jest właściwie jeden ale za to potężny – szwankuje sama końcówka powieści – urywa się ona tak nagle że człowiek nie wierząc w to co widzi ogląda nerwowo książkę ze wszystkich stron, szukając śladu po wyrwanych kartkach, ew uszkodzenia w posiadanym egzemplarzu. Nie powiem by mi się takie ucięcie wszystkiego i zostawienie bohaterów w takim stanie podobało, nie mogę tego zrozumieć i nie umiem wytłumaczyć. Pomimo marnego, zbyt pospiesznego i urwanego jak nożem uciął końca książkę przeczytać, jeśli zna się poprzednie tomy IG, po prostu należy. Spory niedosyt, szczególnie po tylu latach czekania pozostawia jej zakończenie i jest ono główną wadą i minusem nowej powieści. Tak się po prostu czytelnikom nie robi ;-)
Akira
ps. ok, ok, a teraz korekta :-)
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.