Będąc wielkim wielbicielem klimatu starej ameryki i klasycznej opowieści grozy, mającej swoje korzenie jeszcze u Brama Strokera, Alegorna Blackwooda, Edgara Allana Poe i H. P. Lovecrafta z wielkim niepokojem obserwuje w książkach coraz większą ucieczkę od tych starych klimatów i gęstej mrocznej atmosfery jaką cenię do przeładowanej gadżetami plastikowej współczesności. Przejście z horroru do poziomu meta horroru, bawiącej się konwencją czy stanowiącej powieść o horrorze, niepotrzebne zupełnie wtręty polityczne (‚Pod Kopułą’) i zalew przeładowanej elektronicznymi gadżetami współczesnej codzienności (od tego znów ucierpiało ciekawe skądinąd w pierwszej części bliskie klasycznej powieści grozy ‚Przebudzenie’). Wśród tych słabszych zdecydowanie powieści sytuuje się także niestety wydany w 2012 roku Joyland, zaskakująco krótki i jakby nie dość tego było zaskakująco prosty w swojej kryminalnej fabule, stanowiącej może dobry materiał na dłuższe opowiadanie ale zupełnie niestrawny po rozciągnięciu jej na krótką, ale jednak powieść.
‚Joyland’ to jedna z ostatnich powieści Stephena Kinga, książka z z roku 2012, jedna z książek mistrza horroru, które omijałem zagrzebany w starych horrorach i przypominaniu ich sobie raz po raz. Wakacje mają jednak swoje prawa, oprócz przypominania sobie i wracania do tytułów ukochanych, od lat służą mi także zabraniu się za książki, które z różnych powodów trafiły na półkę i nie zostały przeczytane postanowiłem nieco odpocząć od ciężkich powieści hard SF, zrobić małą przerwę i spędzić parę chwil na czytaniu ominiętego do tej pory Joylandu.
Siadając do niej byłem bardzo rozochocony. Osadzenie akcji w wesołym miasteczku kojarzyło mi się z klaunami, a te już prostą droga ze wspaniałą książką ‚TO’ i innymi przerażającymi historiami o klaunach choćby zwariowanym filmem VHS z lat 80′ pt Mordercze Klauny z Kosmosu ;-))) Niestety już pierwsze rozdziału wytrąciły mnie z tego rozochocenia, bezlitośnie wyrzucając mnie z marzeń o horrorze a kierując rzecz w kierunku kryminału i kryminalnego śledztwa nad popełnionym lata wcześniej w wesołym miasteczku morderstwem.
To co się za to nie zmieniło jest atmosfera. Przynajmniej w części powieść ma ciepła nostalgiczna a jednocześnie przygodową atmosferę lat 70 i 80, zaryzykował bym nawet że atmosferę kina lat 80″ tzw Kina Nowej Przygody. Dzieje się wśród nastolatków, no prawie, 20 i 21 latków dorabiających sobie w wakacje w wesołym miasteczku o nazwie Joyland. Jest tu tajemnica zamordowanej dziewczyny i park rozrywki w którym ona się pokazuje wyciągając ręce i prosząc niemo o pomoc. Bohater dowiaduje się o tej opowieści jako o pewnego rodzaju miejskiej legendzie wesołego miasteczka, którą starszą się nawzajem pracownicy, potwierdza ją jednak jego gospodyni u której wynajmuje pokój. Wraz z dwójką przyjaciół Tomem i Ellis postanawia sprawdzić to i przejechać się kolejką przez tunele. No i tyle to mniej więcej…
Problem w tym ze te marne (W znaczeniu objętości) 320 stron powieści to raptem i zaledwie wstęp do powieści jaką Joyland powinien być – cegłą na miarę 1000 stronicowych książek jak TO czy BAstion. Tak powieść kończy się zanim się na dobre rozpoczęła, co niestety staje się mianownikiem wpólnym wielu ostatnio napisanych książek, także nowych powieści Stephena Kinga. Ta książka jest z nich wszystkich chyba największym skrótem i co z tym związane zostawia po przeczytaniu największy niedosyt i smutne wrażenie zbyt lekko i pobieżnie potraktowanego pomysłu.
Recenzenci tygodników opinii się tą zmianą i ostatnimi powieściami autora zachwycają, dla fanów
klasycznego Kinga jest a to utrata atmosfery która lubili najbardziej. Czegoś w nowych powieściach jednego z moich najbardziej ulubionych autorów brakuje… Dla mnie najboleśniejsze jest to, że są one po pierwsze osadzone w nowej mało dla mnie ciekawej współczesnej Ameryce, tej Ameryce która codziennie widzimy w wiadomościach, pełnej portali społecznościowych, wszechwładzy politycznej poprawności i tego co się za nią ukrywa – nowomowy i cenzury myśli rodem z Orwella. Także w warstwie obyczajowej i realistycznej te powieści straciły niestety dużą część atmosfery i poezji jaką miał np. Sklepik z Marzeniami, Serca Atlantydów, Stukostrachy czy nawet Bastion, także przecież realistyczna i dotykających obyczajowych, społecznych i politycznych tematów książka. Już nawet nie chcę ostatnich kilku powieści porównywać do takich arcydzieł jak TO, Lśnienie czy Miasteczko Salem, bo sprawia mi to jeszcze większą przykrość.
Jako wakacyjna lektura w obliczu umierania z nudów i patrzenia tępym wzrokiem na ekran smartfona, na którym koleżanki i koledzy produkują się w rozczulająco idiotycznych fotkach z wakacji powieść może być, ale niedosyt jednak w porównaniu do powieści z 80 i 90 jest i to duży. Mi uprzyjemniła trzy wakacyjne popołudnia i po początkowym sceptycyźmie czytałem nawet z niewielką przyjemnością, mimo ze temat potraktowany jest okrutnie skrótowo i jak na Stpehena Kinga i cegły które potrafił pisać – wręcz skandalicznie pobieżnie. Pomysł i temat jest taki ze aż boli raptem tylko 320 stron do czytania. Przyznam że chętniej wracam ostatnio do pierwszych powieści pisarza a jeszcze chętniej do autorów stanowiących podstawę XX wiecznej powieści grozy – Alegorna Blackwooda choćby w Opowieściach Antykwariusza, do klasycznych ponurych i tajemniczych powieści i opowiadań grozy z przełomy XIX i XX wieku, by właśnie tego pośpiechu i pobieżności unikać.
Ocena: od biedy można przeczytać.
Jasne, sam też lubię horrory gęste od atmosfery, ale z drugiej strony nie mam problemu z tym, że gatunek ewoluuje. Bardzo lubię, gdy autorzy łączą paranormalną grozę ze społecznymi, współczesnymi lękami, jak np. Orbitowski. Nie twierdzę bynajmniej, że wychodzi to też Kingowi w najnowszych powieściach — jego najnowszą przeczytaną przeze mnie książką jest „Komórka”, więc nie mogę się w ogóle wypowiadać. :)