Lśnienieprzez całe lata było moim ulubionym horrorem. Wydane na naszym rynku w 1990 roku, kilkanaście lat po premierze anglojęzycznej stało się dla mnie, wraz z Miasteczkiem Salem i TO, ścisłym szczytem książkowego horroru, nie tylko zresztą moim. Zarówno powieść jak i genialny film Stanleya Kubricka z Jackiem Nicholsonem w roli głównej weszły na stałe do kanonu XX wiecznej kultury, literatury i filmu. Gdy jakiś czas temu usłyszałem że pojawił się dalszy ciąg Lśnienia, zagrzebany w starszych powieściach autora przeszedłem nad tą wiadomością dość obojętnie, tym bardziej że z nowszymi książkami Stephena Kinga pochodzącymi z nowego millenium nie bardzo mogłem się dogadać.
Zachwyciła mnie owszem kilka lat temu Duma Key wydaną na naszym rynku jako Ręka Mistrza. Czytałem ją do tej pory kilkukrotnie. Z pozostałymi już nie poszło mi tak dobrze… Pod Kopuła mnie odrzuciło, nie zrobiło na mnie wrażenia także Dallas’63 mimo niezwykle ciekawego tematu ani tym bardziej nijaki Joyland. Nie pomogły tu zmiany w tłumaczeniach i eksperymenty z nowymi tłumaczami. Kilka ostatnich książek Stephena Kinga przełożonych jest wg wielu miłośników prozy Kinga fatalnie, niechlujnie i bez dbałości o polszczyznę, pełne są za te tłumaczenia rusycyzmów i wulgaryzmów, jakich w powieściach tego autora nigdy wcześniej nie spotykałem. Nie spodobało mi się to. W kość dało mi aż to zwymiotowania pełne poprawności politycznej i politycznego zaangażowania Pod Kopuła jak i nieco mniej Przeznaczenie, która choć tematyk klasycznego horroru podniosła na duchu, ale tłumaczeniem mnie dobiło. Zniechęcony tym wszystkim mając ochotę na powieść jednego z moich ulubionych autorów wracałem raczej do starszych książek z nowych sięgając wyłącznie po Rękę Mistrza, którą w efekcie przeczytałem kilkukrotnie, za każdym razem z równie wielką przyjemnością. Zrażony tym wszystkim o czym pisałem wyżej na nową powieść o tytule Doktor Sen się nie rzuciłem i po zakupie odłożyłem do późniejszego przeczytania na półkę. Po drugim przeczytanie Przebudzenia, po którym stwierdziłem że powieść nie jest zła a nawet jest całkiem niezła, wzrok mój spoczął na leżącym cicho w kącie dalszym ciągu Lśnienia. Stwierdziłem, że będąc fanem i miłośnikiem literatury grozy nie sposób przed dalszym ciągiem Lśnienia uciec, że przed dalszą częścią Lśnienia, w końcu nabrałem ochoty na zakupioną już jakiś czas temu książkę i zasiadłem do czytania.
Clue opowieści jest dorosły już teraz, dzieciak z Lśnienia – Danny, teraz już dorosły mężczyzna Dan. Bohatera, którego losy obserwowaliśmy w Lśnieniu dostało w swoje ręce życie i przeszłość. Jego Matka Wendy nie żyje, sam chłopiec dorósł i nie jest już Dannym a samotnie żyjącym i uciekającym przed przeszłością i jej koszmarami Danem. Dan widuje wciąż na lustrach napisany czerwoną kredką napis REDRUM, zaczyna mu się znów pokazywać Tony, a w snach ścigają go żywopłotowe zwierzęta z Labiryntu wokół hotelu Panorama. Z Przyjacielem z hotelu Rickiem Hallorannem zerwał się kontakt po jednym spotkaniu, gdy pokazał chłopcu jak radzić sobie z pojawiającymi mu się wciąż zjawami z hotelu Panorama. Dan żyje samotnie walcząc z koszmarem który przeżył jako dziecko, podróżując po stanach i nie mogąc nigdzie zagrzać na dłużej miejsca. Po przeżyciach z hotelu Panorama, z Lśnienia, prześladują go także jako dorosłego człowieka koszmary, imają się dorywczych zajęć i po krótkim czasie ruszając dalej w drogę. Na dłużej osiada dopiero we Frazier, małym spokojnym miasteczku w Nowej Anglii, rozpoczyna udział w spotkaniach AA i powoli staje na nogi. Staje się szanowanym pracownikiem miasteczkowego hospicjum im Helen Rivington, pacjenci zauważają że obdarzony jest talentem, chodzi o znane już z hotelu Promenada lśnienie i dzięki jego talentowi mniej cierpią, spokojniej udają się na tamtą stronę. Zostaje przez nich obdarzony imieniem Doktor Sen.
W tle toczy się inna opowieść. Przez prowincje, małe miasteczka Stanów Zjednoczonych, podróżuje karawana potworów w ludzkiej skórze. Dawno nie spotkałem tak dobrego wątku w literaturze horror. Przypomniał mi on coś natomiast z klasyki kina grozy – podróżujące wampiry z filmu Kathryn Bigelow o tytule Near Dark, z 1987 r, pełnego delirycznej atmosfery horroru z doskonała muzyka Tangerine Dream z lat 80″. Karawana Pustych Diabłów, którzy sami siebie nazywają Prawdziwymi Ludźmi czy Prawdziwym Węzłem ma główną siedzibę w miejscu dawnego hotelu Promenada… Same stwory to żyjące setki lat potwory tuczące się cierpieniem i bólem mordowanych ludzi, przybyłe na statkach jeszcze z Europy. Mogą oni umrzeć, ale jeśli co jakiś czas nakarmią się cierpieniem i bólem umierającego dziecka obdarzonego lśnieniem, czy jak sami to inaczej nazywają parą, młodnieją, na jakiś czas odsuwając swój koniec. W jednym z miasteczek porywają uciekinierkę i outsiderka Andrea Steiner, i uznając że jej talenty mogą być przydatne składają propozycję przystania do nich i przemiany. Skuszona wieczną młodością dołącza do potworów w ludzkiej skórze.
Dan osiadłszy we Frazier pracuje przy obsłudze technicznej miasteczka, później zahacza się w miejscowym hospicjum. Kontaktuje się z nim dziecko, Abra które lśni, niesamowicie silnie. Dziecko to wyczuwają też tak zwani Prawdziwi, których marzeniem jest złapanie Abry i wiezienie oraz torturowanie dla niesamowitych pokładów psychicznej energii jaką dziewczynka posiada. Z bohaterem nawiązuje kontakt dziecko, teraz już nastolatka która także potrafi lśnić, dużo mocniej niż on sam i mocniej niż Rose Kapelusz, szefowa Prawdziwych. Akcja powieści wraca w górską okolicę Sidewinter, na której stał hotel w Lśnieniu, a na którego miejscu mieści się teraz… główne obozowisko Prawdziwych, czy też Pustych Diabłów, jak nazwał je Rick Hallorann. Razem z nimi, dzięki wskazówkom dziewczynki znajdują zaginionego chłopca, Bradleya Trevora, zamordowanego przez wampiry, dzięki zaś zagrzebanemu z nim rękawicom których dotykały potwory dzięki dziewczynce Dan i jego kompania potrafi je teraz namierzyć. Pomaga mu w tym dwoje przyjaciół zawiadujący kolejką w minimieście Billy Freeman oraz szef służ technicznych miasteczka Casey Kingsley. Brakowało mi większego udziału bo pojawia się tylko, materialnie i fizycznie na początku powieści, gdy Danny dorasta, większego udziału Dicka Hallorrana, jednej z moich ulubionych postaci z powieści Lśnienie. Jest to zresztą chyba najsmutniejszy wątek tej książki, poszukiwanie starego przyjaciela, zakończone powodzeniem? w dobie internetu, dzięki któremu udaje się znaleźć wiadomość o jego śmierci kilkanaście lat wcześniej, w roku 1999-tym. Kilkukrotnie łapałem się na myśli, że brakuje mi w powieści i Halloranna i matka Dannego, Wendy mogłaby w niej zając większą rolę, a obie te postacie występują fragmentarycznie :/
Ok, to teraz co mi się nie podoba. Nigdy u Kinga nie widziałem takiego ataku współczesności i tak przecież wlewającej się nam wszelkimi kanałami w życie. Bohaterka powieści używa google maps, iphona, ipada itp itd itp… matko boska. Zdenerwowało mnie kilka wpadek tłumacza m in. rusycyzm ‚jebnij’ czy ‚ruchać’, w ustach amerykańskiego bohatera powieści. Bez jaj. Tak może powiedzieć ew. żul z Europy Wschodniej, który się podobnego języka osłuchał, ale nie ktoś z zachodu Stanów, bo tam słowo jebat’ jest zgoła nieznane. takich wpadek jest więcej, nie aż tyle co w Przebudzeniu, które pod względem translatorskim było straszne. podsumowując to jednak, poziom kilku ostatnich edycji Kinga pod względem literackiego języka i polszczyzny woła o pomstę do nieba. Trochę mi przeszkadzała ta wylewająca się z powieści rzeczywistość której tyle mamy naokoło siebie, ale doskonałą fabuła powieści to wynagradza. Ciężko też by było inaczej, większa część powieści dzieje się w latach 2000-2013 a niewielka część tylko w latach 90″ i kawałeczek w latach 80″. Tu jest zresztą smaczny kąsek dla miłośników kina przygodowego i kina lat 80″ w ogóle – kawałek akcji dzieje się w kinie, kilku wampirów ogląda śledząc ofiarę ogląda w kinie…Poszukiwaczy Zaginionej Arki, zastanawiając się co w niej jest i nie chcąc wyjść z kina przed końcem seansu. To przeniesienie powieści w czasy dzisiejsze zabiera w moim odczuciu prozie Kinga coś bardzo istotnego, nostalgię i poczucie obcowania ze stara Ameryką lat 70 i 80. Nie sposób jednak długo nad tym rozpaczać, bo Doktor Sen wynagradza tą stratę na wszystkie inne możliwe sposoby i zostawia czytelnika, a przynajmniej zostawił tak mnie, w stanie zadowolenia z lektury i kiełkującą już myślą że dobrze byłoby przeczytać ją po raz kolejny, w moim wypadku już po raz trzeci.
Mnie akurat atak „wspołczesności” jak to nazywasz wydał się zupełnie naturalny. W sumie, skoro powieść dzieje się obecnie, to czemu bohaterowie nie mieliby korzystać ze wszystkich dostępnych udogodnień? Ale jednak powieść nie dorównuje w mojej opinii Lśnieniu. Czegoś w niej zabrakło.