Powieść urodzonego w 1969 amerykańskiego pisarza Johna Scalziego Wojna Starego Człowieka pojawiła się na naszym rynku znienacka, bez żadnych wielkich zapowiedzi w 2008 roku i wywołała wśród twardej miłośników militarnej fantastyki niemałe zamieszanie. Ja sięgnąłem po nią bezpośrednio po wypranej z emocji, suchej i przeintelektualizowanej Echopraksji. Oczekując od fantastyki jednak czegoś innego, mój wybór padł na czekającą od dawna na przeczytanie powieść ‚Wojna Starego Człowieka’ Johna Scalziego. Książka od chwili wydania zdobyła i na świecie i w polskim fandomie SF dużą i przyznać trzeba jak najbardziej zasłużoną popularność. Rok po jej premierze, w 2006 roku autor został nagrodzony Nagroda Campbella dla najlepszego młodego pisarza SF. W Całość uniwersum Old’s Man War rozrosła się do tetralogii której następnymi częściami są wydane w 2006 Brygady Duchów i pochodząca z roku powieść Czerwone Koszule, za którą autor w 2013 roku otrzymał Nagrodę Hugo i Locusa oraz pochodząca z 2013 roku, czekająca na polskie wydanie, czwarta cześć cyklu zatytułowana Zoe’s Tale. Na naszym rynku powieści Johna Scalziego miały kilkuletni poślizg wydawniczy – Wojna Starego człowieka ukazała się w 2008 roku Brygady Duchów np. wyszły nakładem Wydawnictwa ISA w 2010 roku zaś Redshirts czyli Czerwone Koszule w roku 2014.
Powieść Old Man’s War i powstałe na jej kanwie całe Uniwersum w którym dzieją się wydarzenia następnych książek autora to militarystyczne twarde SF mające solidne op[arcie w klasyce twardej militarnej fantastyki. Nie trzeba tu daleko szukać, choćby w kanonicznej ‚Wiecznej Wojnie’ Joe Haldemana ale też Żołnieżach Kosmosu’ Roberta Heinleina i zahaczających z wielka chęcią o społeczne i polityczne problemy powieści Philipa Dicka. Powieść jest przy tym bardzo dobrze napisana pod względem stylu i poziomu literackiego, czytanie spokojnej prozy Scalziego sprawiło mi więc wielką niekłamaną przyjemność. Autor pokazał jak wciąż można pisać fantastykę naukową niczym ze złotych czasów gatunku, niestechnicyzowaną, nieskupioną wyłącznie na filozoficznych rozważaniach, pełną emocji i zastanowienia nad człowiekiem, w której to człowiek jest w centrum uwagi, a nie tylko fantastykę pełną wystrzałowych bombastycznych pomysłów w stylu wampirów w kosmosie mających zakrywać braki warsztatowe i emocjonalną pustkę. Ale wróćmy do początku…
Bohater Wojny Starego Człowieka, John Perry po śmierć żony Kathy, uznając że nie ma już czego szukać na Ziemi w dzień swoich 75 urodzin zostawia wszystko i zaciąga się do oddziałów walczących w kosmosie – Kolonialnych Sił Obrony. W tym celu jedzie ze swojej mieściny do Greenville, gdzie po udowodnieniu swojej tożsamości zostaje wpisany na listę nowych rekrutów. Rzeczywistość społeczna i polityczna Ziemi niby inna – kolonie w kosmosie, ludzkość napotkała kilka gatunków inteligentnych form życia, ale przypominająca bardzo mocną tą jaką mamy naokoło siebie. Bohater jak i inni amerykanie czy ziemianie w ogóle nic o sytuacji poza Ziemią nie wie, wszystko jest utajnione i wszystko jest zasłaniane Prawem Kwarantanny, kwarantanna obejmuje oczywiście, jakże by inaczej, także informacje ;-) Co dzieje się na ludzkich koloniach i z między kim właściwie trwają walki i z kim mają walczyć nowi poborowi jest przedmiotem domysłów i plotek ale nie wiedzy. Są więc plotki o obcych, o rewoltach w koloniach, ale na pewno nikt niczego nie wie. Ta ukryta przed ludźmi rzeczywistość jest profetycznie paranoiczna niczym z powieści Philipa Dicka ale nie bardziej iluzoryczna niż medialnie budowana, uzgodniona ze specami od PR ‚rzeczywistość’ którą mamy na ekranach telewizorów czy komputerów.
Ale czemu bohater zgłasza się w wieku 75 lat i, na Boga, czemu armia go przyjmuje, spytacie zirytowani… Otóż właśnie. W rzeczywistości ‚Wojny Starego Człowieka’ monopol na przeróbki biomedyczne w rozrywanej kryzysami Ziemi ma Armia. Jeśli ktoś chce dłużej pożyć a przynajmniej mieć taką szansę musi się więc zaciągnąć, by przejść przez przeróżne odmładzające i upgreadujące go zabiegi, a wcześniej jeszcze zrezygnować z Ziemskiego obywatelstwa i wszelkich praw jakie posiadał. Zgłaszający się rekrut zrzeka się w kontrakcie praw do powrotu na Ziemię kiedykolwiek, także po zakończeniu służby a także musi rozdysponować przed wylotem między spadkobierców swój cały majątek. Po podpisaniu kontraktu na Ziemi zostaje się uznanym za zmarłego. Te drakońskie warunki wydały mi się dużo trudniejsze niż te z Wiecznej Wojny ale też i Żołnierzy Kosmosu Roberta Heinleina, gdzie nagrodą było właśnie obywatelstwo i możliwość mieszkania na Ziemi. Co prawda nikt nie obiecywał odmłodzenia, ale też i nikt nie skazywał rekrutów na wieczne wygnanie z ojczystej planety i tułanie się po kosmosie. Najbardziej podejrzane jest to, że członka ani żołnierza KSO nikt na Ziemi nigdy nie spotkał ani nie wiedział, a organizacja niby to ziemska i rzadowa, rekrutuje ziemian przez wynajęte agencje i przedstawicieli, sama ukrywając się w cieniu. Co się dzieje z setkami tysięcy (sic!) zaciągających się co roku rekrutów nikt na Ziemi nie wie.
Ci ostatni, razem z bohaterem powieści Johnem Perry’m zostają zapakowani w krążownik Henry Hudson i na planecie Beta Pyxis mają rozpocząć swoje szkolenie. Po dotarciu do stacji kosmicznej zaczyna sie odmładzanie ktore przebiega zupełnie inaczej niż sobie wyobrażali, bo przez (uwaga spoiler!) transfer jaźni, świadomości, pamięci, emocji, treści świadomych i podświadomych do zmodyfikowanych młodszych o 50 lat wyhodowanych wcześniej ciał a następnie rozpoczyna się wojskowe szkolenie. Pomysł ten spotkaliśmy chwilę wcześniej w Modyfikowanym Węglu Richarda Morgana a jeszcze wcześniej u Harlana Edisona, prawie nie tłumaczonego u nas i w efekcie mało znanego amerykańskiego autora twardej fantastyki naukowej, autora m in. opowiadania I Have No Mouth and I Must Scream, które u nas ukazało się w antologii ‚Ptak Śmierci’ jako ‚Nie mam ust a Muszę Krzyczeć’). Jest tu tez ślad inspiracji teoriami odseparowanej Ziemi jako kosmicznego rezerwatu. Także w powieści Scalziego Ziemianom nie mówi się nic co dzieje się poza nią, a Ziemia od dawna nie jest centrum cywilizacyjnym rozumnego Kosmosu.
Podobała mi się bardzo ta powieść takze od strony pokazującej dynamikę społeczną w grupie, nawiązywania przyjaźni, rozmowy nowych rekrutów a przecież ludzi którzy przeżyli całe życie na Ziemi – lekarzy, fizyków, inżynierów, nauczycieli, naukowców. Interakcje społeczne między nowymi rekrutami, pamiętajmy że duchowo i psychicznie starszymi ludźmi, pełnymi nawyków, urazów i wspomnień. Czyta się to inaczej niż hurra-militarystyczne dialogi w Żołnierzach Kosmosu czy Wiecznej Wojnie, ale tez powiedzmy sobie od razu, i rekruci są inni, nie sa to zółtodzioby po studiach jak w Wiecznej Wojnie a starsi ludzie z bagażem swoich przeżyć i doświadczeń, co czyni w moim odczuciu powieść jeszcze ciekawszą. Wszystko to buduję dynamiczną powieść fantastyczno-naukową, ale nie tylko. To także humanistyczna, pełna emocji książka o tęsknocie, utraconej miłości i pamięci. A także powieść o starzeniu się, traceniu bliskich i samotności. Nasi bohaterowie, paczka która zaprzyjaźniła się na pokładzie krążownika wiozącego ich na szkolenie zakłądają klub Starych Pierdzieli, obiecując sobie trzymać się razem, co już w ogóle mnie rozczuliło i przypomniało na dodatek ‚Bezsenność’ Stephena Kinga. Jest tu także kilka świetnych pomysłów militarnych i cywilizacyjnych np. planeta opanowana przez inteligentne pleśnie, przypominające mi Lemowy Solaris i jego inteligentny ocean, z którymi usiłują walczyć bez powodzenia ludzcy koloniści ale także takich z pogranicza autoparodii, np. rasa obycych uważająca ludzi za przysmak i urządzająca najazdy na ludzkie kolonie w celu jego zdobycia :-))).
Powieść odwołuje się do klasyki hard SF także atmosferą i stylem, przemyślanym stylem jakim jest napisana. Rozczulający jest sierżant marines, dowodzący szkoleniem, mówiący swoim podopiecznym że nie jest jakąś tam kalką stereotypowego sierżanta, podczas gdy jest połączeniem sierżanta z Żolniezy Kosmosu, z sierżantem z Wiecznej Wojny i sierżantem marines z Aliens I:-)) Tak jak przy powieści Richarda Morgana zwracałem uwagę na niesamowite tempo akcji, nie pozwalające czytelnikowi ani na chwilę zwolnic i złapać tchu, John Scalzi swoja powieść napisał zupełnie inaczej – łagodniej, wolniej, spokojniej, zauważając ich emocje, w pełni przyglądając się społecznym interakcjom bohaterów. Powieść napisana jest spokojnym metrum, przypominającym klasyczną ‚Wojnę Światów’ Wellsa, a przy okazji i mimo tej spokojnego i poukładanego stylu potrafi być zaskakująca i pełna niespodzianek.
Powieść Scalziego przywraca wiarę w dobrze napisaną, pełną dynamicznej akcji i walk z krwiożerczymi kosmitami ale jednocześnie jednak humanistyczną i ciepłą fantastykę naukową. ‚Wojnę Starego Człowieka’ stawiam obok kanonicznych już dziś ‚Żolnierzy Kosmosu’ Roberta Heinleina oraz Joe Haldemana i jego ‚Wiecznej Wojny’. Silnie osadzona w klasyce twardej fantastyki, spokojna, dobra warsztatowo proza pełna jednocześnie rozmachu i naukowych niespodzianek. W końcu, godny następca, a może nie tyle następca, bo czemuż tamte powieści miałyby abdykować, co w końcu powieść godna postawienia razem z Wieczną Wojną i Żołnierzami Kosmosu. Długo przyszło na to czekać.
Ocena: rewelacja.
Dane czytanego wydania:
Wydawnictwo: ISA
Tytuł oryginału: Old Man’s War
Data wydania: Maj 2008
ISBN: 978-83-7418-179-2
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 320
Rok wydania oryginału: 2005
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.