Druga połowa XX wieku. Najlepsze czasy brunatnych dyktatur w bliskiej sercu pisarza Ameryce Łacińskiej. One to właśnie i pełna przemocy, tortur, tajemniczych porwań i zaginięć rzeczywistość Ameryki Łacińskiej drugiej połowy dwudziestego wieku przewijają się przez całą twórczość pisarza, także oczywiście a może nawet głównie przez traktującą przecież właśnie o terrorze politycznym i zastraszeniu ludzi krótką powieść ‚Nie ma kto pisać do pułkownika’
Miejscem akcji tej krótkiej powieści jest oczywiście Macondo, miasteczko które odwiedziliśmy już z okazji powrotu do Szarańczy, pierwszej powieści pisarza. W Szarańczy Marquez analizował archetypowe tematy występku, samotności, izolacji społecznej, odrzucenia, zbrodni i wymierzonej przez społeczność okrutnej kary. W tym utworze mamy nieco lżejszą nieco atmosferę niż w Szarańczy, ale jest to pewnego rodzaju pułapka. Tutaj całego tego horrou nie mamy podanego na tacy jak w Szarańczy, jest on schowany w tle powieści, nieco ukryty za przygodami i dialogami doktora, starego pułkownika i jego żony.
W tle losów pary bohaterów są jednak te same zamordystyczne klimaty politycznego terroru ameryki łacińskiej i kolumbii jako scenografię i los pary starych umierających ludzi, starego wojskowego i jego umierającej na astmę żony.. Tak jak w opowiadaniach i Szarańczy autor bez litości i najmniejszej taryfy ulgowej dla czytelnika analizuje ludzkie przeznaczenie i losy, oglądając niczym nabitą na szpilką muszkę, samotność, porzucenie, obojętność otoczenia a w tle mordy i narastający polityczny terror. Tytułowy pułkownik od 15 lat czeka na uznanie jego praw do wojskowej emerytury, co nawet jak na standardy załatwiania spraw w krajach hiszpańskojęzycznych jest już przeraźliwie długo. Przez ten czas żyją obydwoje na skraju nędzy, pocieszając się że jak już tyle lat głodowali, to dadzą jeszcze radę poczekać. I tak mija dzień za dniem, miesiąc po miesiącu i rok po roku aż mija kilkanaście lat. Sytuacja robi się naprawdę skrajna dopiero wtedy gdy tajna policja morduje za rozdawanie antyrządowych ulotek jedynego syna pułkownika.
Sednem książki jest oczywiście polityka, tyle że nie jest to polityka jaką zwykliśmy uważać za normalną. To sławna wręcz z okrucieństwa okrutna południowo-amerykańska polityka ze strzelaniem do rozdających ulotki, wyrzucaniem opozycjonistów ze śmigłowców do oceanu by nikt nie znalazł ciał, zamykaniem redakcji opozycyjnych gazet, znikaniem ludzi z ulic i prądem na wrażliwych częściach ciała. Ta swoiście rozumiana polityka jest od razu na początku, w szokujący sposób podana, wręcz kpiarsko. W rozmowie o pogrzebie pada uwaga pułkownika, że musi iść na ten pogrzeb bo to pierwszy, który od lat umarł śmiercią naturalna… a nie zastrzelony przez bojówki czy wojsko, czego już czytelnik znając historię regionu musi się domyśleć. Albo jak tu się nie śmiać, choć przez łzy ale jednak, gdy adwokat przyznaje po kilkunastu latach prowadzenia sprawy o uznanie praw do wojskowej renty dla głodującego w tym czasie pułkownika że dokumenty tej sprawy już dawno w czeluściach urzędów zniknęły i cholera wie gdzie są? Albo z komentarza pułkownika, że musi iść na pogrzeb bo to pierwszy zmarły w Macondo od lat, który zmarł naturalna śmiercią a nie został zastrzelony przez policję polityczną. Albo na zakaz przejścia konduktu pogrzebowego przed koszarami policji i wojska, bo mogłyby zostać to odebrane jako antyrządowa demonstracja, w związku z tym kondukt z ciałem krąży jakimiś bocznymi ciasnymi uliczkami. Śmiech przez łzy ciśnie się też podczas czytania dialogów pułkownika z żona, podczas których zastanawiają się obydwoje co jeszcze można sprzedać i co ew. ugotować ratując się przed głodową śmiercią podczas wieloletniego oczekiwania na uznanie praw do wojskowej emerytury, której papiery i wniosek już dawno, jak się zresztą okazuje w rozmowie z adwokatem, biurokraci zgubili. W każdym razie pułkownik podsumowuje sytuację, że nie ma się co przejmować, bo gdyby mieli umrzeć z głodu to już by dawno umarli.
Nie sposób się nie uśmiechnąć od tego natłoku absurdu i dramatu, a przy tym dialogów pary głównych bohaterów. Właściwie podczas czytania zdarza się uśmiechnąć wielokrotnie, tyle ze wstydliwie i z lekkim poczuciem winy, wstyd się trochę do tego śmiechu w obliczu pokazanych dramatów przyznać, bo jest to śmiech niczym z dialogów i bohaterów ‚Nędzników’. Nie sposób się nie uśmiechnąć także przy iście haszkowskim opisie prób odczytania wiadomości w pozamazywanej przez państwową cenzurę gazecie. cyt.”Jakie są wiadomości? -Spytał pułkownik. Lekarz podał mu kilka gazet – Nic nie wiadomo, odparł, Trudno coś wyczytać między wierszami które przeszły przez cenzurę’. czy z komentarza na pytanie pułkownika czy będą nowe, w domyśle niesfałszowane wybory i odpowiedzi doktora: ‚Niech Pan nie będzie dzieckiem”.
Przeraził mnie sam początek powieści i zarysowanie nędzy sceną z wygrzebywaniem resztek kawy. „Pułkownik otworzył puszkę i stwierdził, że została w niej najwyżej łyżeczka kawy. Odstawił garnek z ognia, wylał połowę wody na klepisko i zaczął nad garnkiem wyskrobywać nożem dno z puszki, dopóki nie odkleił resztek pyłu kawowego pomieszanego z rdzą”. Ten sugestywny fragment przeraził mnie to bardziej niż następne etapy popadania w nędze, gdy rozpoczyna zastanawianie się czy nie zjeść kukurydzy hodowanego do walk koguta i ew. na końcu jego samego. Nie ma co włożyć do garnka, trzeba prosić znów o kredyty w sklepie, do głównej absurdalnej dla europejczyka rangi urasta problem czym nakarmić koguta który na wiosnę, dopiero za kilka miesięcy ma walczyć na arenie. Sytuacja się klaruje, gdy żona pułkownika zauważa że i tak na tym nic w przeciwieństwie do reszty miasteczka nie zarobią, bo nie mają na zakłady, co jednak nie skłania pułkownika do sprzedania ptaszyska. To w ‚Nie ma kto pisać…’ padają jedne z najbardziej smutnych i przerażających zdań w powieściach Marqueza, wygłoszone przez żonę pułkownika krótkie zrezygnowane słowa ‚Jesteśmy sieroptami po naszym synu”. Ciężko o większy dramat.
Książka działa jak zimny prysznic, zaryzykuję nawet twierdzenie że przywraca nam właściwą perspektywę. Co prawda tylko w warstwie wierzchniej, tej traktującej o potwornej biedzie pułkownika, ale pozwala spojrzeć na sytuację z właściwej perspektywy i przemyśleć co znaczy właściwie ta bieda, o której lubimy mówić i się na nią skarżyć. Warstwa społeczna i polityczna powieści jest niestety niezbyt pocieszająca. Nie mogłem się oprzeć podobnemu co przy ‚Szarańczy’ i ‚Złej Godzinie’ wrażeniu że całą Europa dotarliśmy a co najmniej się bardzo zbliżyliśmy standardami do opisywanego w powieścią sposobu uprawiania tej swoiście pojmowanej polityki. Cała ta sfera życia społecznego z powieści ibero-amerykańskich to potworne bagno, długo stawiane w Europie jako anty-wzorzec życia społecznego i jako ostrzeżenie jak nie powinien wyglądać system polityczny.
Samotność pułkownika jest tak gęsta, tak samo jak od terroru i zagrożenia gęsta jest atmosfera całego Macondo, miasteczka alegorii całej Ameryki łacińskiej tych lat: pełnej zamachów, cenzurowanej prasy, kolportowanych powielaczowych ulotek, trupów opozycjonistów i godziny policyjnej. Jest tak gęsto, że ciężko brnąć strona po stronie dalej w ten skoncentrowany gęsty dramat. Dramat osobisty i dramat polityki w łacińskiej ameryce. Nie znając poprzednich powieści pisarza można zacząć swoją przygodę z Maruezem od tej własnie krótkiej powieści. Z uwagi na małą objętość będzie ona dla nieobytego ze stylem pisarza i ciężarem tej prozy lżejsza do uniesienia niż Szarańcza czy Kronika Zapowiedzianej Śmierci. Tak czy inaczej, przeczytać trzeba. Sam koniec powieść czyta się już z ciarkami na plecach, arcydzieło.
zapraszam do dyskusji i komentowania książki
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.