Ulubiona powieść samego autora, którą uważał ją długo za swoje najbardziej udane dzieło, Szarańcza (hiszp. La Horajasca) nie jest powieścią tylko o sprawiedliwości, choćby wymierzanej po śmierci. Jest to także opowieść o polityce i zmianach społecznych w Macondo, tyle że zamiast Macondo można tu podstawić każde miasto i państwo… Pierwsza książka, nie do uwierzenia. To co w ‚Nie ma kto pisać do pułkownika czy ‚Złej godzinie jest ledwie okruchem tutaj mamy przedstawione jako danie główne. Na taką prozę nie można się przygotować intelektualnie. Jeśli 12 Opowiadań miałyby być wstępem do Marqueza, poznawanego chronologicznie od swojej pierwszej szokującej już powieści, to należałoby zwrócić w nich uwagę na dwa teksty. Po pierwsze ‚Święta’, o ojcu który wozi ze sobą całe życie ciało zmarłej córki, by pokazywać je w Watykanie zabiegając o jej kanonizację. ‚Strachy sierpniowe’, z traumą starej emerytowanej hiszpańskiej prostytutki, która nie może zapomnieć widzianego w dzieciństwie widoku podmytego przez wodę cmentarza, z pływającymi porozwalanymi przez powódź przeżartymi próchnicą ludzkimi resztkami, z włosami wystającymi z trumien, zgniłymi pogrzebowymi ubraniami i porozrzucanymi w błocie resztkami tego co kiedyś było ludźmi.
Jeśli skupimy się na tych dwóch opowiadaniach, zauważając a co ważniejsze akomodując różnice kulturowe w traktowaniu tematów starości, choroby i śmierci ale też sprawiedliwości pojmowanej archetypowo, tej sprawiedliwości nieodciętej jeszcze przez nowoczesność od jej źródła czyli wyroku społeczności, pojmowanej emocjami a nie umysłem, różnice między post-chrześcijańską i post-zachodnią już kulturą europejską, w swojej duchowej pustce otwartą na wszelkie ciosy, a wciąż łacińska kulturą ameryki południowej i centralnej, szok po zetknięciu z Szarańczą będzie minimalnie mniejszy. Minimalnie bo jest to proza mocna, estetycznie napisana, niezwykle oszczędnie, niczym matematyczny wzór obliczony na rozgromienie wszelkich mechanizmów obronnych przerażonego czytelnika. Nie ma w niej ani jednego zbędnego słowa. Zerknijmy zresztą na początek.
„Nagle, jakby trąba powietrzna zapuściła korzenie w samym środku miasteczka, zjawiła się kompania bananowa, a w ślad za nią szarańcza. Wymieszana, wrzaskliwa szarańcza, złożona z odpadków ludzkich, resztek z innych miasteczek; plewy z wojny domowej, która wydawała się coraz bardziej odległa i nierzeczywista. Szarańcza była bezlitosna. Zatruwała wszystko zbełtaną wonią tłumów, odorem wydzielin skóry i skrytej śmierci. Przybyły tu, wymieszane z ludzką szarańcza, porwane przez jej rwącą siłę odpadki ze sklepów, szpitali, domów rozrywki, elektrowni, odpadki samotnych mężczyzn i kobiet… ”
Opowieść toczy się w Macondo w 1928 roku, Macondo znanym także z innych książek pisarza, choćby ze Stu lat samotności, tyle że nie ma się do tego co przywiązywać, bo jest to miejsce symboliczne, baśniowe, służące tylko jako dekoracja dla dramatu. A jest to dramat niczym starożytna Antygona. Dramat wyboru. Dramat sprawiedliwości wymierzonej po latach, występku i kary jaka zostaje nałożona przez miasteczko na miejscowego doktora, który nie zgodził się zbadać biedaka. Dramat rodziny, która obiecała mu pogrzeb, wiedzącej że jeśli to wykona, miasteczko odwróci się także od nich. Dramat Kary wykonanej po wieloletnim wyczekiwaniu, po fizycznej śmierci człowieka traktowanego przez otoczenie od już chwili nałożenia kary lat jak martwy. Ze strony na stronę pogrążamy się w bolesnej autoanalizie, wiwisekcji emocji, najpierw odciągniętego od zajęć szkolnych, zmuszonego do uczestniczenia w całym tym rytuale dziecka, jego jedenastoletniego wnuka, potem pełnej sprzeciwu i złych przeczuć córki a na końcu samego pułkownika, który dokonuje, wbrew woli miasteczka pogrzebu skazanego na ostracyzm i zapomnienie mieszkańca, skazanego wolą całego miasta na powolne pośmiertne gnicie w swoim domu.
‚Po raz pierwszy zobaczyłem trupa. Jest środa, ale czuje jakby to była niedziela, bo nie poszedłem do szkoły i włożyli mi ubranie z zielonego welwetu, które mnie uwiera w jedno miejsce. Trzymając się reki mamy, idąc za dziadkiem, który przy każdym kroku postukuje laską, żeby na coś nie wpaść, przeszedłem obok lustra w salonie i zobaczyłem siebie całego, w zielonym ubranku z biała nakrochmaloną kokardą, która uwiera mnie w szyję/ Zobaczyłem się w okrągłym, zabrudzonym lustrze i pomyślałem: To jestem ja, taki jakby dziś była niedziela. Poszliśmy do domu gdzie jest umarły…”
Warto zwrócić uwagę na eleganckie tempo tej prozy, uzyskane konstrukcją a w tym fragmencie dodatkowo powtarzanym regularnie, w rytm oddechu słowem widzę. Efekt jest niszczący wszystko, człowiek nie jest w stanie obronić się przed nadchodzącą grozą, niszczącą wszystko co się z całych sił wypiera poza nawias świadomości. Czyta się ona dokładnie w rytm oddychania. Jest tu fizjologiczne, równe jak w poezji tempo. Zdania padają tu równo i bezlitośnie, jak z karabinu maszynowego i mają podobną moc. Cała powieść jest napisaną z taką bezlitosną, matematyczną precyzją..
To nie jest jednak książka o samej śmierci. a i zemście i sprawiedliwości, takiej ludzkiej, pojmowanej przez każdego zn as a z drugiej strony o powinności i obowiązku. W Macondo umiera lekarz, który kiedyś, lata wcześniej wcześniej naraził się miasteczku nie chcąc zbadać biedaka. Cała sytuację oglądamy oczami dziecka, oczami córki i oczami jej ojca, starego pułkownika, który postanawia doktora pogrzebać. Szarańcza napisana bez najmniejszej taryfy ulgowej dla emocji i dobrostanu czytelnika. I nieważne już czy przygotowanego na właściwy dla latynoamerykańskiej prozy okrutny realizm, turpizm i wiwisekcję wszelkich bolesnych dla europejczyka spychanych w społeczną wspólną podświadomość tematów, czy nie spodziewającego się podobnych ciosów. Czytając Szarańcze któryś raz nie sposób się także obronić, ona nie kieruje się intelektu, a przynajmniej nie na początku, najpierw uderza w najgłębiej skrywane emocje i lęki. Gdyby uznać że istnieje jednak opisywana przez Carla Junga zbiorowa nieświadomość, w której obrębie ląduje wyparte wszystko co boli i przeraża dane społeczeństwo i daną kulturę, to centralne miejsce w niej zajęłyby własnie tematy z ‚Szarańczy’. Przez prozą uderzająca w tak czułe punkty nie ma się jak bronić. Bez najmniejszego zająknięcia opisującego los o jakim wolimy nie myśleć, nawet nie dotykać go czubkiem myśli, omijając temat niczym bolący ząb… A dalej lżej nie jest. Introspekcja dziecka zmienia się w introspekcję i obserwację żony, widząca absurd całego zdarzenia. Bojącej się reakcji społeczności na zabraną im wyczekiwaną od lat sprawiedliwość, zabraną im decyzją o pogrzebaniu zmarłego, który wykonują w poczuciu ludzkiego obowiązku, wbrew woli reszty.
‚Zawsze myślałem, że zmarli muszą mieć kapelusz. Teraz widzę że nie. Widzę, że mają twarz stalowego koloru i szczękę obwiązaną chustką. Widzę, że mają usta trochę otwarte, za sinymi wargami brudne i nierówne zęby. Widzę, że mają z jednej strony przygryziony język, gruby, ciastowaty, trochę ciemniejszy od twarzy, która ma taki sam kolor jak palec ściśnięty nitką. Widzę, że oczy mają otwarte o wiele bardziej niż zwykły człowiek, łakome i wytrzeszczone, i że skóra wygląda jakby była z wilgotnej ubitej ziemi…”
Powieść dla nieprzygotowanego czytelnika jest szokująca co tylko jeszcze pogłębia przyjęta narracja oczami dziecka. Epatowanie śmiercią, rozkładem, chorobą, przenosinami ciała do trumny, zakładaniu spadającego ze stopy buta, całą tą sprawą, która w w naszej post.łacińskiej cywilizacji kompletnie wyparta poza nawias świadomości i poruszanych tematów. Żyjemy w wyparciu tematów, które znów obręb kultury Ameryki Łacińskiej jest w stanie dotknąć i o nich pisać. Nie tylko o śmierci ale także o sprawiedliwości, tej rozumianej przez zwykłych ludzi, nie zniszczonej przez nowoczesność ignorująca wbudowane w człowieka normy, gdzie zawsze znajdujących mnóstwo argumentów dla obrony zła.
Całe miasto przez te wszystkie lata wyczekuje kary, która ma zostać wymierzona po śmierci. Nikt nie ma prawda go pochować. Ma leżeć w chacie i swoim smrodem utwierdzać mieszkańców że sprawiedliwość została przez biedaków wymierzona, choć po śmierci. Z drugiej strony mamy człowieka który uważa że to zbyt wysoka kara, a każdemu nawet grzesznikowi należy się pogrzeb, dla szacunku z boskiej cząstki która w tkwi w każdym człowieku. Wbrew woli całego miasta, podejmuje się pogrzebania wyrzutka, pozbawiając całego miasta zamknięcia cyklu występku-oczekiwania-kary, tak sługo wyczekiwanego przez wszystkich wymierzenia okrutnej pośmiertnej sprawiedliwości…
‚Odwróciłem głowę w tę stronę, gdzie teraz stanął mój dziadek, i dopiero teraz zauważyłem, że ktoś leży na łóżku. Że leży ciemny, wyciągnięty, nieruchomy mężczyzna… Od tej chwili, choćbym nie wiem jak starał się nie patrzeć na niego, czułem jakby ktoś trzymał mnie za głowę i odwracał ją w tamta stronę. I chociaż robię wszystko, by patrzeć gdzie indziej, to i tak wszędzie go widzę, z wytrzeszczonymi w ciemności oczami, z zieloną i nieżywa twarzą…
Taki akapit wystarczy by stwierdzić ze wszystkie horrory razem wzięte nie oddają tej grozy jaką zawarł kolumbijski pisarz w paru zdaniach, obserwując i opisując każdą sytuację także oczami letniego dziecka. Wiedzący wg mnie kim był doktor stary pułkownik stawia na swoim i pozbawia miasteczko tej wyśnionej rozkoszy widzenia odrzuconego rozkładającego się pod płotem, czyli złamania nałożonej przez ludzką sprawiedliwość kary. Stary pułkownik też nie czuje się ze swoją decyzją najlepiej, nie chce iść sam, nakazuje wziąć udział w zakazanej uroczystości także swojej córce i wnukowi. Cała reszta miasteczka w milczeniu patrzy. Pogrzeb utrudnia nawet miejscowy alkad, który podziela wrogość miasteczka, alkad który stwierdza… że nie może wydać aktu zgonu, dopóki ciało nie zacznie się rozkładać, tylko wtedy będzie bowiem na pewno wiadomo że doktor nie żyje. Teraz doktor czeka na miłosierdzie którego sam odmówił rannym ludziom dziesięć lat wcześniej. Na pogrzeb nie zgadza się też kościół, ojciec Angel odmawia pogrzebu na poświęconej ziemi. Daną sytuację oglądamy z trzech stron, śledząc introspekcję dziecka, córki i pułkownika. Obserwujemy introspekcję córki pułkownika, sprzeciwiającej się temu pogrzebowi i decyzji swojego ojca. Córki, która rozsądnie obawia się, że odbieranie miastu kary jaką wymierzyło skończy się dla nich podobnym odrzuceniem jak dla zmarłego.
„Nie mogłam rozważyć ile śmieszności i hańby, kryje się w pochówku człowieka, którego wszyscy pragnęli ujrzeć rozsypującego się w proch w tej norze. Bo ludzie nie tylko oczekiwali, ale i przygotowali się na to, by sprawy potoczyły się własnie w taki sposób, pragnęli tego całym sercem, bez wyrzutów sumienia, nawet z satysfakcją wyprzedzającą dzień, w którym poczują rozkoszny odór tego rozkładającego się ciała, smród roznoszony po całym miasteczku, gdzie nie będzie ani jednej poruszonej, wstrząśniętej czy zgorszonej osoby, a jedynie ludzie w pełni zadowoleni z tego, że dożyli upragnionej godziny, ludzie marzący o tym, by sytuacja przedłużała się aż do chwili gdy poskręcany odór trupa zaspokoi najskrytsze urazy…A teraz my pozbawiamy Macondo tej tak od dawna wyśnionej rozkoszy.”
Gdy po raz pierwszy czytałem Szarańczę w pierwszej połowie lat dziewiećdziesiątych wystarczyła mi taka, jednak nieco jednostronna interpretacja powieści. Tym razem równie piorunujące wrażenie zrobiło na mnie spojrzenie na tajemnicza i niedopowiedzianą postać doktora. Sama szarańcza wydała mi się już nie tylko opowieścią o występku, okrutnej karze i sprawiedliwości, ale także dosadną, bezlitosną także dla miasteczka i jego mieszkańców studium kompletnego opuszczenia, okrucieństwa i izolacji. Tego co stanie się motywem przewodnim twórczości Marqueza, osiągając szczyt dramatu w utworze ‚Nie ma kto pisać do pułkownika. Żyjący w zapomnieniu i izolacji, porzucony z chwilą pojawienia sie kompanii doktor, zostaje wyrzucony poza nawias społeczności jeszcze przed jeszcze zajściem z rannymi powstańcami. Kim była tajemnicza postać i czy naprawdę doktorem? Czy stał się ofiarą własnej zasłony i maski, za która ukrywał się kto inny i przez to nie mógł pomoc rannym, w efekcie czego sciagnął na siebie gniew miasteczka?
Druga część książki to własnie introspekcje zarówno córki jak i pułkownika dotyczące przybycia lekarza do miasteczka 20 lat wcześniej z z listem polecającym od wysokiego oficera, życia jako gość w domu pułkownika, wyprowadzki, opisu jego samotności i porzucenia. Tyle ze nie jest to historia rozbita na dni i lata, podobnie jak w Ulissesie Jamesa Joyce’a wszystko w powieści dzieje się jednego popołudnia, tego popołudnia kiedy umiera doktor, a całe dwadzieścia lat jego przybycia, jego życie w Macondo, zamyka się tego dnia w myślach i wspomnieniach trójki zgromadzonych świadków. W tle jak zawsze w powieściach pisarza jest polityka, tyle ze nie jest to polityka w europejskim znaczeniu tego słowa. W tle powieści mamy, powodujące dramat, zamieszki, interwencję wojska, sfałszowane wybory w kraju, wojsko wkraczające do Macondo, masowe groby dla powstańców, wojna domowa, zabójstwa opozycjonistów, wszystko to co czytało się do tej pory w Europie jako kompletną egzotykę…
Bardzo ważnym wątkiem, także niedocenionym i niezauważonym przeze mnie w połowie lat 90″ jest przyjście i odejście tytułowej szarańczy. A przecież wtedy właśnie do nas także przyszła szarańcza. To opis najazdu na spokojne tradycyjne społeczeństwo zachodnich firm i kompani, tak właśnie, jako ludzka szarańcza widziana oczami zwykłych ludzi. Szarańcza gdy przychodzi demoralizuje swoimi pieniędzmi, a po odejściu zostawia zniszczone społeczeństwo, zatomizowane, zdemoralizowane właśnie, leniwe, czekające na powrót szybkiego zarobku. Nie przeżyliśmy także u nas takiej szarańczy na początku lat 90″?
Dotykająca najważniejszych pytań, tematów absolutnych Szarańcza staje ponad oceną. bez oceny więc, nie ośmieliłbym się.
Wszystkie cytaty pochodzą z powieści
‚Szarańcza’
Gabriel Garcia Marquez
tłumaczenie: Carlos Maradon Casas.
wyd. Wydawnictwo LIiterackie MUZA
oprawa miękka
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.