Do Marqueza wróciłem od książki od której zaczęła się moja przygoda z realizmem magicznym w ogóle. Odkupiłem więc starą edycję Muzy z serii BB, zaczytaną, wymiętą niemiłosiernie, jak człowiek po przejściach, ale i tak się ucieszyłem jak ze spotkania starego dawno niewidzianego znajomego. Przeczytałem ją od ręki, zaraz po przyniesieniu do domu, co wielkim osiągnięciem z uwagi na raptem 188 stron nie było, za to okazało się nawet większą pożywką emocjonalną niż czytanie zgromadzonych w tomiku felietonów i opowiadań po raz pierwszy.
Tytuł ‚Dwanaście opowiadań tułaczych’ sugeruje czytelnikowi same opowiadania. I jak najbardziej w tomie znajdziemy opowiadania ale są też felietony Marqueza, który od młodzieńczych lat uprawiał i ten rodzaj gatunku literackiego. Nostalgia, samotność, miłość, bieda, porzucenie, jest tu wszystko, całe opus magnum twórczości Marqueza znanej z jego wielkich powieści. Jest tu także znajomego czytelnikom literatury iberoamerykańskiej turpizmu, znanego z powieści pisarza szczególnie w opowiadaniu Święta ale też i to był dla mnie teraz najważniejszy wątek – uprawianej po latynosku polityki znanej także ze Złej godziny, Kroniki Zapowiedzianej Śmierci, Nie ma kto pisać od pułkownika. Sedno ’12 Opowiadań leży jednak w emocjach. To jest książka o samotności, która stała się tematem przewodnim wielu powieści mistrza ale też o walce człowieka ze sobą i swoim losem, walce ze świadomością osamotnienia i porzucenia przez najbliższych, tutaj znakomitym przykładem tego tematu jest tekst „Chciałam tylko skorzystać z telefonu”.
Tak jak lata temu gdy czytałem ‚Dwanaście Opowiadań…’ po raz pierwszy zrobiło na mnie duże wrażenie opowiadanie ‚Chciałam tylko skorzystać z telefonu’, toczące się w Hiszpanii opowiadanie o kobiecie, której psuje się samochód i korzysta z podwózki by zadzwonić z pobliskiego szpitala po pomoc drogową… W efekcie przez pomyłkę zostaje zamknięta w szpitalu psychiatrycznym, podczas gdy dalej stara się wyjaśnić że to pomyłka i chce tylko zadzwonić, poddana strasznemu ‚leczeniu’ swoich ‚urojeń’ o awarii samochodu np. zastrzykami terpentynowymi w nogi i w efekcie zamieniona dopiero w szpitalu w chorą psychicznie, zaetykietowana, a w efekcie porzucona i zostawiona w niej przez rodzinę…Opowiadanie jest przerażające, tak odbierałem je w latach 90″ , a teraz odbieram je nawet jako jeszcze bardziej przerażające. Uświadamia nam ten tekst, jak niewielka jest nasza wolność i jak łatwo ją stracić, w wyniku takiej pomyłki choćby. To opowiadanie jest ważne bo jest tez głosem pisarza dotyczącym dyskusji o współczesnej psychiatrii, gdzie od dawna się zastanawia czy jest to faktycznie leczenie czy zbrojne, wyposażone w lancet, prąd i neuroleptyki ramię społeczeństwa służące do uciszania niepokornych i dysydentów, wszystkich którzy aktualnie nie pasują do pożądanego na danym etapie, bo przecież się on non stop zmienia oczekując tego samego po ludziach, społecznego modelu. Tutaj widzimy jak zupełnie zdrowa kobieta, mężatka, zostaje zamknięta, poddana rygorowi, szprycowana lekami i w wyniku tego po odnalezieniu przez rodzinę prezentuje już pełnoobjawowy obraz osoby chorej psychicznie.
Z uwagi na podobne koryta którymi toczy się życie polityczne w Ameryce Łacińskiej a od pewnego czasu i naszym rejonie świata, czyta się marquezowską prozę ze smutną świadomością klęski jaką odnieśliśmy, ze świadomością faktu, że to co było w latach 70″, 80″ i 90″ egzotyką życia społecznego ameryki łacińskiej, stało się także naszą codziennością. Posłużę się tu dla zilustrowania tej tezy smutnym i jakże trafnym cytatem z pierwszego opowiadania w tomie, tak autor, ustami wygnanego prezydenta pisze o politykach w Ameryce Łacińskiej:
„Wszyscy tak jak ja… Uzurpowaliśmy sobie prawo do zaszczytów, na które nie zasługiwaliśmy, związanych z urzędem, którego nie potrafiliśmy sprawować. Niektórzy gonią tylko za władzą, ale większość z nas szuka czegoś bardziej błahego, po prostu pracy”.
Trafne słowa także w naszej sytuacji społecznej. Pierwsze opowiadanie, jak już o nim wspomniałem wyżej, to historia nie tylko o samotności i porzuceniu, jakiego doświadcza były, stojący nad grobem prezydent łacińskiego kraju na wygnaniu w Genewie, ale także świetny tekst niemożności oderwania się władzy i zaszczytów, posiadając przy tym pełną świadomość jak fatalnym prezydentem dla własnego państwa się było.
Co jeszcze zwróciło moją uwagę. Zupełnie nie pamiętałem opowiadania ‚Święty’, o wydeptującym wszystkie ścieżki i korytarze ojcu w Watykanie zabiegającym całymi latami o uznanie swojej zmarłej córki za święta, wożącej ją ze sobą martwą od lat w pudle od wiolonczeli i trzymającego ją w pokoiku hotelowym dla okazania władzom w Watykanie w procesie beatyfikacyjnym dodajmy. Tak, to jest Marquez jakiego pokochały miliony ;-) Znajdziemy tu wszystko co pokochaliśmy w latach 90″ w ‚Stu latach Samotności i w ‚O miłości i innych demonach’… zmarli, trupy, błoto, deszcz i monsuny na zmianę z dziwkami i zadymionymi kafejkami. Teraz jednak największe wrażenie zrobiło na mnie opowiadania ‚Szczęśliwej Podróży Panie Prezydencie’ o którym wspomniałem wyżej, Święty a także ‚Strachy Sierpniowe’. No właśnie, strachy sierpniowe, to jest wręcz opowiadanie pozytywne i optymistyczne, w tym tomiku to rzadkość. ‚Strachy sierpniowe zaś to opowiadanie o prostytutce, a przepraszam posłużę się terminem Marqueza, tak zwalczanym w polskim tłumaczeniach – opowiadanie o kurwie na emeryturze, zapomnianej i samotnej, która szykując się już na śmierć, kupując miejsce spoczynku na katalońskim cmentarzu, znajduje ostatnią miłość… zacytuje tu jego sam koniec :
‚Wreszcie natrafiła na zamek, słysząc ciemnościach coraz bliższe kroki, słysząc coraz wyraźniejszy oddech kogoś, kto nadchodził w ciemnościach równie przerażony jak ona i wtedy zrozumiała, że warto było czekać tyle, tyle lat i tak wiele w ciemnościach przecierpieć, by tylko przeżyć tą jedną chwilę’.
Opowiadania zrobiły na mnie, czego się zupełnie nie spodziewałem w wielkiej mierze dzięki ‚Strachom Sierpniowym’ własnie, jeszcze większe wrażenie niż czytane po raz pierwszy prawie już dwadzieścia lat temu. Do pewnych emocji i tematów trzeba jednak dorosnąć. Czytanie w wieku dwudziestu kilku lat opowiadań gdzie tematem przewodnim jest śmierć, opuszczenie i samotność jest pewną sztuką dla sztuki, pozą i stylizacją. Czytanie ich dwadzieścia lat później jest już zupełnie inne, bardziej przerażające, konfrontuje nas z własnymi lękami, tymi najgłębiej skrywanymi, własnym poczuciem osamotnienia czy strachem przed własną starością, chorobą i śmiercią. Czyli co, to nie jest proza dla dwudziestoletnich ludzi? Jest. Jak najbardziej. Te opowiadania czyta się z powodzeniem już w czasach liceum. Ale jest różnica między przeczytaniem a ich poczuciem. O ile czytając ten zbiorek po raz pierwszy zwracałem głównie uwagę na opowiadania przepełnione magią, np. to o utopieniu się chłopców w świetle, czy opowiadanie 17 zatrutych anglików, to teraz ważniejsze wydały mi się te teksty stojące po stronie realizmu, niech będzie że magicznego, ale realizmu jednak, dotykające tematów społecznych i politycznych. Te 12 opowiadań lepiej się czyta i przyjmuje poruszone ludzkie dramaty będąc człowiekiem nieco dojrzalszym niż okres studencki, mając za sobą bagaż obserwacji ale też własnych niepowodzeń i porażek życiowych.
Skończyłem tom myśląc ‚ależ w tej prozie jest emocji’ to raz. Celnych obserwacji politycznych i społecznych. To dwa. Autor gra w tych opowiadaniach na czytelniku i jego emocjach niczym mistrz na skrzypcach, z opowiadania na opowiadanie zmieniając tematy i poruszając różne bolesne strony w duszy, wywołując różne wspomnienia i prowadząc go ta gdzie chce. Czytać? Czytać jak najbardziej. Jest to dobry wstęp do twórczości Marqueza i warto od nich zacząć poznawanie, lub powrót do latach do powieści pisarza.
Biorę się się ‚Nie ma kto pisać do pułkownika’ i ‚Złą Godzinę’!
Dwanaście Opowiadań Tułaczych
Gabriel Garcia Marquez
oprawa twarda
stron: 194
ISBN: 8307079-252-9
wszystkie cytaty pochodzą z wyd. Muzy „12 Opowiadań Tułączych”, tłumaczenie: Carlos Marradon Casas, Warszawa 1995.
Hm, pisanie o książkach wychodzi Ci jeszcze fajniej niż o starych grach. Powinieneś wyraźniej podlinkować tę witrynę na Scenialu, bo prawie przeoczyłem adres.