Po solidnej przerwie i odpoczynku po maratonie czytelniczym końcówki roku 2k16, wracając znów do zaległych lektur postanowiłem pofolgować sobie i wrócić od jednego z najbardziej ukochanych horrorów, poznanego po raz pierwszy w początkach lat 90′ – Manitou’ Grahama Mastertona. Sama idea chodziła za mną już od paru miesięcy, a właściwie od ostatniej zimy i wryciu się w pierwsze powieści Kinga.
Powrót do Stephena Kinga i jego pierwszych powieści przyniósł mi tyle radości, że stwierdziłem że odkurzę powieści innego ukochanego przeze mnie autora powieści grozy, także nurzającego się w Lovecraftowskich klimatach przedwiecznych , ale także i horrorów inspirowanych legendami etnicznymi, antropologią i mitem – Grahama Mastertona. Pierwsze wydanie Manitou niestety spoczywa na zasłużonej emeryturze, zaczytane do nieprzytomności, nie ośmielę się zgadywać nawet ile razy, przytulone do podobnych sobie, małych formatem ale wielkich duchem, amberowskich wydań Wyklętego, Zemsty Manitou, Dżinna, Sfinksa, Tengu i Demonów Normandii. Mam wielki sentyment do tych niewielkich, bliskich sławnym prl’owskim Tygrysom rozmiarowo książeczek, dzięki którym spędziłem wiele godzin, dni i nocy na pełnym uciechy czytaniu. Stan tych zaczytanych do cna rodzynków uniemożliwał jednak powrót do nich, bałem się że mi się rozsypią w rękach. Chcąc nie chcąc zamówiłem zatem, na szczęście dostępne a przy okazji drogie jak cholera, wznowienia. Z uwagi na to że ekonomicznie to nieco zabolało, na razie tylko kilku pierwszych powieści angielskiego autora, obiecując sobie sobie sukcesywnie dokładać następne…
O powieściach urodzonego w Edynburgu pisarza zresztą kilka kilka artków na łamach bloga już było. Po przypomnieniu sobie kilka lat temu późniejszych powieści tego autora m. in. Wyklętego i Kostnicy, sięgnąłem w końcu po wznowienie jednego z moich ulubionych horrorów czytanych w początkach lat 90, książce która wraz z Miasteczkiem Salem Kinga była długo moim ulubionym książkowym horrorem. Od pierwszego Manitou, wydanego w roku 1975 roku i jej ciągu dalszego wydanego w 1979 roku jako Zemsta Manitou, przez te kilka dekad pomysł rozrósł się pisarzowi w pokaźny cykl, nie waham się napisać, że stając się horrorem, szczególnie wśród polskich czytelników kultowym. Ciężko znaleźć miłośnika literatury grozy, który by w latach 90″, epoce stolików i otworzenia się tamy z książkami, których pojawiło się nagle tysiące nowych tytułów, w tym horrorze nie był zakochany,
Czego my tu nie mamy. Legendy pierwszych osadników, legendy indiańskie, szpital na mahtattanie, bohaterkę w której odżywa żądny zemsty indiański szaman Misquamacus, wspaniała postac bohatera – wróżbity a trochę i naciągacza Harrry’ego Erskine’a, moja ulubiona postać wszystkich horrorów Grahama Mastertona, no dobrze, obok jeszcze bohatera Wyklętego, antykwariusza Harry’ego Erskine’a, nomen omen spotkanego później jeszcze w Dźinnie…
Jest tu wszystko co lubie. Sympatyczny, nieco komediowy bohater, pełen własnych rozterek i problemów, nieco fatłapa, przypominający mi momentami bohatera powieści Arturo Perez Reverte ‚IX Wrota’, tak udanie adaptowanej przez Romana Polańskiego na wielki ekran, Corso. Nie jest to żaden superbohater. Ma do pomocy kilku znajomych, także żadnych wielkich bohaterów. Mamy tu tajemnicę z sprzed kilkuset lat, indiańską magię, etniczne legendy i współczesnych szamanów którzy pomagają zwalczać zło. Całość dzieje się w II części w odciętym od świata wysokościowcu,szpitalu i także mi sięto bardzo podoba, zima, podczas walącego śniegu i pluchy… Atmosfera jest świetna, szczególnie czytając książkę zimą, siedząc na wygodnym fotelu czy sofie, opatulony kocem z kubkiem gorącej parującej kawy w ręku… Głowna wada jaką znajduję? Czemu na boga ona jest taka krótka? genialny pomysł i materiał starczył by na 800 stronicową księgę :) To zastrzeżenie dotyczy zresztą także innych wczesnych powieści Mastertona, Dzinna, Kostnicy, Wyklętego, Demonów Normandii… Wszystkie mają świetny pomysł, ale są króciutkie do nieprzytomności, zostawiając czytelnika rozochoconego i z myślą ‚coooo, to już?';) Jest to pewna forma okrucieństwa w stosunku do czytelnika :-) I fakt faktem, także obie wczesne części Manitou są doskonałe, ale za krótkie, autor nie rozwinął w pełni doskonałego pomysłu, stworzył ramy, nakreślił kontury, lekko je wypełnił i tak już zostawił, przy pomyśle aż proszącym się o solidną powieściową, pozwalająca się przysiąść na długie wieczory, cegłę.
Do dziś nie rozumiem, jak mogło się stać, że przy ponad kilkudziesięciu adaptacjach prozy Stephena Kinga przemysł filmowy tak źle potraktował genialne i wprost proszące się o przeniesienie na duży ekran powieści Mastertona. Z małym wyjątkiem – Manitou takiego filmu akurat się doczekało !!! :) To dziś prawdziwy rarytas, ale Manitou jednak się adaptacji doczekało i to szybko bo już w latach 70″, kilka lat po wydaniu powieści. Adaptacji trzeba przyznać dość średniej i szybko zapomnianej przez widzów i czas, ale jedna, reszta powieści aż proszących się o ekranizację takich jak Dzinn czy Wyklęty czeka po dziś dzień.. Manitou w wersji filmowej to rodzynek dziś kompletnie zapomniany i nawet fani Mastertona dziwią się temu newsowi. Szkoda ze nie otrzymał porządnej, pełnej rozmachu, wysokobudżetowej ekranizacji, bo książka jest gotowym materiałem na solidny, mocny i pełen dynamiki i akcji horror. Pozostaje wciąż na nią czekać a od czasu do czasu pokrzepić się samym ‚Manitou’ w wersji drukowanej.
Akira
przypomniałem sobie powieśc w wydaniu:
Autor: Graham Masterton
wyd: Wydawnictwo Albatros
rok: 2012
rok wydania oryg: 1975
tłum: Wiesław Marcysiak
stron: 268
oprawa: miękka
ps. korekta :/ jak zwykle ta korekta :P
ps. dobrze wrócić do czytania…. i pisania :-) Zabieram się za następne zaległości! Akr.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.