Wydane w 1995 roku Statki Czasu Stephena Baxtera, sto lat po legendarnej powieści Herberta G. Wellsa, to zamierzony ukłon i hołd oddany kanonicznemu zarówno dla fantastyki naukowej jak i literatury pięknej ‚Wehikułowi Czasu’. Powieść będąca jego bezpośrednią kontynuacją, ale przy tym stanowiącą klasę sama w sobie, wymagającą sporo uwagi od czytelnika, szczególnie w jej drugiej, dość metafizycznej części. Wydana na polskim rynku przez Zysk w 1995 roku, książka stała się w kręgach miłośników twardej trudnej prozy SF głośna, mimo tego do dziś nie doczekała się wznowienia. Przypominając ją sobie sięgnąłem więc po posiadane od lat stare miękko-okładkowe i mocno zaczytane pierwsze wydanie.
Pochodząca z 1895 roku powieść Herberta G. Wellsa to nie tylko głośna, a w czasie swojego powstania rewolucyjna intelektualnie, fantastyka naukowa. To także, a dla wielu jej czytelników głównie i przede wszystkim – przejmująca i przerażająca wizja socjologiczna, pęknięcia ludzkości na dwa post-ludzkie gatunki: Eloyów i Morloków. W chwili pojawienia się, pod koniec XIX stulecia, powieść Wellsa odbierana była zresztą jako krytyka XIX wiecznego społeczeństwa angielskiego, pełnego wielkich kontrastów, ostentacyjnego bogactwa i przejmującej nędzy, rozrywanego gigantycznymi różnicami w sposobie życia pomiędzy arystokracją, burżuazją i klasami niższymi. Wiek pary i jego literatura pełna była pełnych rozmachu wizji osiągnięć ludzkości, które nędzy i wojnie zaradzą, przynosząc ludzkości pokój i dobrobyt. Sporo z tych technicznych i cywilizacyjnych wizji się spełniło, choć nie przyniosły one pokoju na Ziemi, jak zgoła nietrafnie, pomijając ułomną naturę ludzką przewidywali zafascynowani rozwojem nauki i tego następstwami społecznymi pozytywistyczni publicyści, filozofowie i naukowcy epoki rewolucji przemysłowej. Doskonale dostrzegł to Wells, nie tylko w Maszynie Czasu, ale głównie w swojej mniej znanej, a dziś już nawet zapomnianej powieści, w Wyspie Dr. Mureau, w której krytykuję naiwną wiarę w naukę i jej niekontrolowany etycznie postęp.
Jak przy tym wygląda ciąg dalszy wellsowskiej wizji i zawartej w niej analizy socjologicznej? Otóż, nadwyraz dobrze. Stephenowi Baxterowi udała się rzecz ważna – napisał sequel Wehikułu, Statki Czasu sto lat później, w zupełnie innej rzeczywistości społecznej, politycznej, technicznej, a co za tym idzie i lingwistycznej, a mimo tego powieść zanurzoną w duchu i stylu prozy XIX wieku. Na dodatek ciekawą nie tylko od strony filozoficznej czy socjologicznej, ale także od strony literackiej, powieść dająca wielką przyjemności jej czytania, co przy skomplikowaniu poruszanych tematów jest już nie lada osiągnięciem. Poza nostalgiczną scenografią, i stylem, które muszą być zachowane i dobrze ze są, jest to na wskroś nowoczesna powieść naukowo-fantastyczna. Fabuła Statków Czasu przeplatana jest sporą dawką hiptez fizycznych i matematycznych, kierując powieść w stronę solidnej, wymagającej od czytelnika pewnego wysiłku intelektualnego twardej fantastyki. W trakcie czytania natrafimy m in. hipotezę wirującego wszechświata czy raczej wszechświatów, postulat nieskończoności matematyki, hipotezę istnienia niezależnych kanałów czasu i niezależnych rozgałęziających się w każdym ułamku sekundy alternatywnych wersji przyszłości, rozwijających się oddzielnie w danym kanale czasu, różnych od równoległych, a także Obserwatorów potrafiących podróżować i przemieszczać się pomiędzy tymi temporalnymi kanałami…
Proza Stephena Baxtera pełna jest soczystych zdań i porównań choćby, weźmy pierwsze z brzegu, z początkowych stron powieści… „Maszyna drgnęła jak zwierze czasu, którym się stała…” że przytoczę pierwsze z brzegu… :-) Statki Czasu wiernie oddają ducha pozytywistycznej epoki, pełnej rozmachu i wynalazków. Atmosfera jej od pierwszych jej akapitów jest taka, jakby pisana była nie pod koniec XX wieku a pod koniec poprzedniego jeszcze stulecia, epoki dyliżansów, pary i mechaniki i naiwnej, pozytywistycznej wiary w naukę i przezwyciężający ludzkie przypadłości i ułomności rozsądek, wnioskowanie naukowe i ludzki rozum.
Statki Czasu to rozczulająca nostalgicznym stylem, pisana z nostalgią fantastyka, osadzona w czasach gdy na wyprawę wehikułem czasu zabiera się płócienny plecak, ciepłe wełniane skarpetki, worek z tytoniem i fajkę, świeczki, zapałki, pogrzebacz, kostki terpentynowe dla rozpalania ognia i magnezową lampę błyskową do aparatu, a także niezliczone mechaniczne części, śruby i nakrętki. Zaś przed samym wyruszeniem w drugą wyprawę Podróżnik w Czasie smaruje śruby wehikułu i czyści metalowe nakrętki. W Laboratorium zaś stoi na honorowym miejscu dostarczająca energii urządzeniom w laboratorium… maszyna parowa :-) Jak na XIX wiek przystało, w podróż w czasie wyrusza się elegancko ubranym, w sposób godny człowieka wykształconego i dżentelmena. W drugą podróż wehikułem czasu nasz Podróżnik wybiera się więc w lekkim, wygodnym ale trwałym garniturze. Rozczulający jest także sam wehikuł. Podróżując miliony lat bohater powieści zasiada bowiem na… rowerowym siodełku, wmontowanym w wehikuł, zasięg zaś podróży obserwuje na analogowych, wskazówkowych zegarach odliczających dni, setki, tysiące i dziesiątki tysięcy tychże. Przyznam, że jako wielki miłośnik epoki, prozy Juliusza Verne’a, steampunk’u, ale też pozytywistycznej literatury tamtego okresu nurzałem się w scenografii Statków Czasu z wielką lubością. Podobną z jaką czytuję wczesne szczególnie powieści Lema i obecne w powieściach mistrza lampowe komputery, taśmy perforowane, tusze i obecne w kosmicznych statkach saperki i drukowane analogowe atlasy gwiezdne :-) Ma to całe retro swój wielki urok.
Tym razem w swojej tułaczce przez eony Podróżnik w Czasie nie jest sam, bohater podróżuje z Morlokiem- fizykiem, a w dalszych częściach powieści liczba podróżników powiększa jeszcze bardziej. Jest tu także, podobnie jak w Wehikule Czasu interesująca choć przygnębiająca warstwa socjologiczna. W czśści II – czyli Anglii w latach 40 pogrążonej w dwudziestoletniej wojnie z Mittel-Europą znajdziemy przerażającą i ponurą dystopię, wraz z bardzo aktualnymi rozważaniami o budowie Nowego Porządku Świata (ang. New World Order), którego powstawanie Podróżnicy w Czasie z przerażeniem obserwują. Widzimy na kartach powieści sterowane odgórnie przekrztałcanie rasy ludzkiej, eutanazję nieporządanych przez państwo elementów, zakaz prowadzenia działalności pozycyjnej i krytykowania władzy, które to krytykowanie zostaje zrównane ze zdradą, powstawanie krok po kroku omnipotentnego, sterowanego centralnie Superpaństwa. Po następnej ucieczce w strumień czasu w paleozoik a następnie naprzód w czasy tzw. białej ziemi i Uniwersalnych Konstruktorów widzimy mały ukłon dla innej klasyki SF – Odysei Kosmicznej a także teorii Van Neumanna – samoreplikujących się sond i mechanizmów. Uniwersalni Konstruktorzy maja fizyczna formę wielkich czarnych sześcianów i innych figur geometrycznych, dużych bloków, dokładnie takich jak na początku w pierwszych scenach a następnie podczas odkrycia na księżycu w Odysei Kosmicznej, tak fenomenalnie sfilmowanej przez Stanleya Kubricka.
Stephen Baxter zabiera czytelnika w jedną z największych przygód i najdłuższych podróży jakie można spotkać w literaturze, nie tylko fantastycznej zresztą. Od przyszłości, poprzez alternatywne wersje XIX i XX wiecznej Anglii i pogrążonej w wielkiej wojnie Europy, aż po plejstocen, by na końcu dotrzeć wraz z bohaterami i czytelnikiem do początku czasu i innych wszechświatów… Już na samym początku książki Podróżnik przekonuje się, że druga wyprawa przebiega inaczej, a on sam trafia do innej wersji przyszłości… Ziemia jest inna niż widział podczas pierwszej wyprawy, to ciemny świat, bez słońca. Szybko okazuje się, że wokół słońca powstała sztucznie zbudowana sfera, na której żyją nowi Morlokowie, także zgoła inni niż dzicy i bezlitośni drapieżnicy, których pamiętamy z Wehikułu Czasu. Teraz także jest to także rasa post-ludzka, różniąca się od ludzi zarówno fizyczną budową jak i konstrukcją duchową, poświęcająca się zbieraniu, katalogowaniu i analizowaniu informacji, czyli w skrócie nauce. jeszcze dalej w tym kierunku idą następne spotykane przez Podróżnika istoty – Uniwersalni Konstruktorzy i Obserwatorzy, potrafiący dowolnie podróżować między kanałami czasu, wymiarami i wszechświatami.
Niewiele jest powieści fantastycznych napisanych z takim rozmachem i odwagą, a przy tym wszystkim na tak dobrym poziomie literackim, dodatkowo jeszcze w tym przypadku – z tak udaną stylizacją na stulecie wcześniejszą, bo XIX wieczna prozę. Statki Czasu wywołują łezkę nostalgii za tą klasyczną fantastyką, dostarczają przyjemności z czytania solidnej, liczącej ponad 500 stron powieści a przy okazji wywołują sporo pytań i zostawiają czytelnika w stanie intelektualnego fermentu… Czy można chcieć czegoś więcej? Może porządnej wysokobudżetowej ekranizacji?:-) Klikanej przygodówki na IBM PC opartej o jej fabułę?!
Ocena: MUS :)
Akira/PLS
ps. setny wpis! a temat dopiero skubnięty… i ile książek zostało do przypomnienia sobie i czytelnikom zina :-)))
Czytałem w marcu. Nie mówię, że książka była zła, ale daleko mi do Twojego zachwytu. Jako sequel „Wehikułu czasu” książka wypada nieźle, lecz jako powieść ― dużo, dużo gorzej. Przypomina raczej kilka powiązanych ze sobą opowiadań. Kto to widział, żeby w tak grubym tomiszczu był tylko jeden wątek i w zasadzie tylko jeden bohater? Poza tym: Doceniam rozmach wizji Baxtera, fajne są te wszystkie alternatywne światy, które odwiedzamy, ale przecież tyle tu niespełnionego potencjału. Choćby rozdziały spędzona na bezludnej wyspie ― ta robinsonada wyszła autorowi nieco bezbarwnie.