Wydana w 2011 roku, więc nie tak dawno temu…. Jak uprzedza autor we wstępie, chronologicznie nie jest to ciąg dalszy Uczty dla Wron. Tak jak poprzedni czwarty pod względem pokazywania się na rynku tom czyli właśnie Uczta dla Wron, także tom piąty czyli Taniec ze Smokami przybliża wydarzenia dziejące się zaraz po wypadkach z Nawałnicy Mieczy czyli trzeciej chronologicznie powieści cyklu. Obie powieści, Uczta dla Wron i Taniec ze Smokami opisują mniej więcej ten sam czas, zaraz po wydarzeniach z Nawałnicy Mieczy, tyle że opisują wydarzenia w różnych geograficznie miejscach powieściowego uniwersum, ale także nie do końca, jako że wydarzenia w obu powieściach się wzajemnie przenikają i splatają…
Brzmi to może i groźnie, ale podczas czytania nie ma to większego znaczenia. Przygniatająca większość z gargantuicznej masy rozmów i wydarzeń jest w obu tomach pozbawiona jakiegokolwiek znaczenia i umyka z głowy sekundę po przewróceniu strony. Niestety tak jak w poprzednich zdarzały się całe kompletnie niejadalne dla mnie rozdziały, przy których musiałem się powstrzymywać by ich nie przekartkować i nie ominąć a solidnie i uważnie przeczytać. Zaliczam do nich właściwie wszystkie rozdziały dotyczące przygód Brana tułającego się bez najmniejszego sensu i celu po lasach wraz z Hodorem i dwójką przyjaciół ale także te dotyczące Stannisa Barathron i szalonej kapłanki Melisandre. Styl piątej powieści cyklu przyprawia wciąż o duże zdziwienie a tłumaczenie woła, jak w poprzednich tomach, o pomstę do nieba.
Autor niedostatki warsztatowe i co tu dużo mówić, po prostu słabą prozę ukrywa za epatowaniem czytelnika scenami gore, spaleniami, wbijaniem na pal, darciem skóry z pleców i innych części ciała, obcinaniem rąk i, palców i tym podobnymi widowiskowymi efektami odwracającymi za to uwagę od wstydliwego sedna sprawy, czyli poziomu literackiego całości. Ten tom stoi zdecydowaniem pod znakiem spaleń, opisanych z lubieżną dbałością o detale i szczegóły kaźni, od którego momenty np. gdy ogień dociera do kolan czy pasa, ofiara przestała krzyczeć a zaczęła wyć a od którego momentu przestała, oraz z lubieżną szczegółowością opisanych a raczej szeroko opisywanych tortur i udręk postaci Fetora czyli Greyoja Thoena. Staje się on ofiara Lorda, bo jakże by inaczej, Ramsey’a Boltona, który wyrywa mu palce, drze skórę z pleców, głodzi, głodzi a następnie maltretuję za jedzenie szczurów itp itd…. Jest to coś co na zachodnich forach czytelniczych zwykło się nazywać ‚gore porn’. Określenie to pasuje tu niestety jak ulał. Znęcam się? To mała próbka prozy z Tańca ze Smokami:
‚…Ogień dosięgnął jego jaj. Gdy włosy otaczające mu kutasa zapłonęły, błagania przerodziły się w przeciągły nieartykułowany krzyk…..
Mimo tego guliwerowski rozmach w przygodach Tyriona Lannistera czy obserwowanie dorastania i rządów Jona Snowa na murze, potrafi miejscami z jej czytania przynieść przyjemność. W końcu odnajduje się za to moja ulubiona i właściwie jedyna zjadliwa, może oprócz jeszcze Jona Snowa, postać całego cyklu – Tyrion Lannister, którego niecodzienne i wręcz obieżyswiatowsko-guliwerowskie przygody ratują książkę. Tyrion przezywa perypetie godne odnotowania, włącznie z porwaniem przez łowców niewolników, transportem a ‚la Hobbit czyli w beczce, sprzedaniem, występowaniem na niewolniczej Arenie, z czego oczywiście dzięki wrodzonej inteligencji wychodzi bez szwanku dostając się na sam koniec do kompani najemników w stylu ‚Czarnej Kompanii’ z powieści Glena Cooka – kompanii Drugich Braci. No właśnie, ten wątek jak najbardziej mi się podobał, a co ważniejsze rozruszał taplająca się niczym mucha w smole akcje. To jednak nie wszystkie plusy. Trzeba uczciwie powiedzieć, że fragmenty powieści opowiadające o trwającym kilkaset mil marszu wojsk króla (a niech mu będzie) Stannisa w śniegu i mrozie do Winterfell są bardzo dobre . Podobała mi się także część powieści przedstawiająca podróż barką w górę rzeki Tyriona i drużyny do której dołączył, a właściwie do której został dołączony.
Zupełnie nie mogę tego powiedzieć za to o postaci królowej smoków – Daenerys. To się wszystko jeśli chodzi o psychologię postaci i technologię władzy po prostu kupy nie trzyma. Władczyni ‚rządząc’ w ten sposób kilku minut by nie władzy nie utrzymała. Tak zachowująca się postać może wyglądać poważnie dla mniej więcej 8 latków, bo 12 latkowie mogą zacząć zadawać niewygodne pytania, jakim cudem tak absurdalnie, nieostrożnie i emocjonalnie zachowująca się jak 8 latka postać podbija kilka niewolnicznych miast, a następnie utrzymuje w nich władzę… Szczytem wszystkiego jest jej ‚dyplomatyczne’, kompletnie absurdalne i bezcelowe małżeństwo. Daenerys wbrew temu co chcą widzieć jej wyznawcy, nie jest w stanie w tym tomie zrobić niczego konkretnego, wszystko rozpada się jej w rękach, a na końcu ucieka po prostu ze sokami, zostawiając ruiny i zgliszcza zamiast istniejących w tym miejscu przed przybyciem królowej smoków miast. Po prostu pięknie :-) Równie ‚embarassing’ jest wątek delegacji z Dorne z młodym księciem Quentynem Martelem na czele, który jedzie ożenić się z królową smoków wysłany przez tatę księcia Dorana ;-) Czytając przemyślenia młodziana, który pełen niepokoju przemyśliwa na statku jak przyjmie do Daenerys i czy padnie mu od razu w ramiona, a następnie dochodzi do wniosku ze tak, ponieważ będzie pożądała jego małego zapomnianego przez bogów księstewka, zapłakałem gorzko nad duchową nędzą rodzaju ludzkiego. Oczywiście autor nie poskąpił sobie choć w mniejszej już ilości niż w poprzednich tomach, rodzynków – rozważań nad charakterem i przywarami charakteru bastardów. To co książkę ratuje przed zupełnym i kompletnym upadkiem to pełne rozmachu przygody Tyriona i niespodziewane zwroty akcji włącznie z ujawnieniem się następnego pretendenta do tronu, tym razem krewnego poprzedniego obalonego króla…
‚- Czy jego śmierć była długa i bolesna, ser Balonie? – zapytała Tyene Sand tonem dziewczyny pragnącej się dowiedzieć, czy ładnie wygląda w swej sukni.
– Krzyczał przez wiele dni, pani – odpowiedział biały rycerz….’
Za każdym razem gdy sobie próbowałem wyobrazić wzmiankowane wyżej powieściowe wydarzenia i bohaterów, przed oczami stawała mi kultowa i prześmieszna scena ledwo żywego, telepiącego się króla i jego równie zwariowanego herolda z Jabberwocky’ego Monty Pythona oraz służących zbierających do misek na czworakach spadający pył ze ścian ;-)
Ocena: dla fanów tortur, dyskusji o bastardach i scen ‚gore’ od biedy ujdzie ;)
Akira/PLS.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.