Dla odpoczynku duchowego po trzeciej powieści z cyklu Malazańskiego sięgnąłem intencjonalnie i zupełnie celowo po coś prostszego i emocjonalnie przystępniejszego. Po kolejną powieść z cyklu Pieśni Lodu i Ognia miałem siegnąc od dawna, ale przytłoczony tym co zastałem w pierwszych jej tomach odwlekałem ten moment jak tylko mogłem, jak się okazało zupełnie niesłusznie. Ta część okazała się całkiem strawna, a nawet, o zgrozo, zaryzykuje ze niezła. Mniej tu dziecinnych dialogów, mniej przygód dziecinnych bohaterów, więcej zaś solidnej akcji i zaskakujących pomysłów. W podjęciu decyzjo o sięgnięciu po Nawałnicę Mieczy nie pomogła też jedna z najokropniejszych okładek jaką zdarzyło mi się widzieć od dłuższego czasu, piszę tu o pierwszym wydaniu tej powieści (screen po prawej), a nie wznowieniach z okładkami inspirowanymi serialem.
W końcu jednak, podparty noworocznym postanowieniem by w roku 2k16 zmierzyć się w końcu z odkładanymi na półkę książkowymi cyklami się przełamałem, zacząłem czytać i jak wspomniałem wyżej, bawiłem się nieźle, szczególnie czytając 2-gi tom tej powieści. Bawiłem się nieźle, pamiętając oczywiście i mając w pamięci, że mówimy o prozie jednak nieco infantylnej, pełnej przerysowań i historycznych uproszczeń.
Jeśli o tym na moment zapomnieć, powieść Martina, czytana np. zaraz po którejś z powieści Stevena Eriksona ta książka po prostu razi. Raz razi swoją prostotą i niestety infantylnym jej prowadzeniem, dwa absurdalnymi feeriami rzezi, przypominającą powieść i niskobudżetowe horrory ‚gore’ a trzy płaskością uniwersum, ubogim, śladowym panteonem, i jeszcze uboższym światem w którym się ona dzieje, czego nie ratują dodane nieco na siłę, jak przyznaje sam autor smoki, w liczbie trzech. Przy tym co pokazał Erikson w tej materii – zarówno w sferze duchowej (Bóstwa & Ascendenty) jak i fizycznej – twarde przygody jeszcze twardszych Podpalaczy Mostów, to co znajdujemy w tak przecież wychwalanej Sadze Ognia i Lodu w niczym temu nie dorównuje, jest tu kompletnie nie ta liga i nie ta waga.
Efekt psuje także kiepski język jakim napisana jest Nawałnica Mieczy i niestety w dalszym ciągu absurdalne, zakrawające o autoparodię inspirowanie się sztampowo pojmowanym europejskim średniowieczem. Tak jak w poprzednich tomach mamy więc spory nadmiar giermków, wielką ilość dyskusji o turniejach, jeszcze większą ilość dyskusji o rodach i koligacjach, prawach nabytych z urodzenia oraz zyskiwanych przez małżeństwa choćby z głuchą i kulawą panną młoda ;-) Kojarzyło mi się to wszystko niestety wyłącznie z nieśmiertelną parodią średniowiecza czyli Rycerzami Króla Artura Monty Pythona, tyle ze tutaj, o zgrozo, wszystko to George Martin wykłada na poważnie, przez co w co poniektórych momentach czytelnik może poczuć lekkie mdłości.
Porównując, bo nie umiem od tego uciec, Nawałnicę Mieczy i choćby drugi czy trzeci tom sagi Eriksona, widzę tu z jednej strony poważną ciężką powieść a z drugiej lekko i wręcz parodystycznie potraktowaną powieść łotrzykowską inspirowaną średniowieczem, maskującą się jako fantasy. Niekończące się dyskusje o turniejach, ślubach, zdradach i morderstwach oraz koligacjach, no i oczywiście o cechach charakteru bastardów, bo autor ciągnie ten wątek z uporem godnym lepszej sprawy, psując tym nawet niezłe rozdziały. Toż to jest scenariusz serialu, jeszcze przed nakręceniem, maskujący się jako powieść, na dodatek maskowanie tu jest podwójne, bo jest to łzawa i prosta jak cep powieść z tzw. gatunku łotrzykowskiego, przez to właśnie pełna romansów i zdrad, maskująca się dla celów marketingowych jako powieść fantasy. O tempora, o mores…
No dobrze, to tyle tego narzekania. Poza tym, zapominając o gatunku i porównaniach, pamiętając że mamy już prawie letnią kanikułę, książka daje się jednak czytać i swoimi zakrętami akcji potrafi sprawdzić sporo frajdy. przyjrzyjmy się co się tu dzieje, bo dzieje się sporo…
Tyrion Lannister, moja ulubiona i właściwie jedynie strawna postać traci władze i posadę namiestnika, potem zaś wplątuje się a właściwie zostaje wplątana w jeszcze większe kłopoty, włącznie z zabójstwem króla, co akurat w Nawałnicy Mieczy jest najczęstszą działalnością wszystkich postaci ;)… Ciekawsza stała się także cześć dotycząca Jona i jego przygód za Murem, zakończonych niespodziewanym i gigantycznym awansem. Warto też zauważyć żwawo i ciekawie rozwijający się watek Daenerys i jej pochodu, wzorem starożytnego Spartakusa, armię kilkudzięciu tysięcy wyzwoleńcow od miasta do miasta…
Przyznać jednak uczciwie trzeba ze w porównaniu do poprzednich dwóch powieści z cyklu akcja nabrała ropzpędu a kilka momentów książki potrafi i zaskoczyć i się spodobać. Trzeba uczciwie przyznać, że Autorowi rozwiązał się worek z nagłymi zwrotami akcji i zaskakującymi czytalnika, ciekawymi pomysłami. Raz, śłub młodego Lannistera, podczas którego pastwi się nad Tyrionem a chwilępotem pada martyw od trucizn, za co oskarzony zostaje niczemu nie winien, ledwo żywy Tyrion Lannister… Dwa, nastepny morderczy ślub w siedzibie rodowej Freyów, na którym zostaje zaszlachtowany Robb Stark z matką i całą swoją drużyną, trzy – pojedynek/sąd boży między Gregorem Clegane a przedstawicielem Tyriona, tkże kawał solidnej powieściowej akcji.
Autorowi udaje sie jak poprzednio jedna rzecz – odmalowac ludzkosci takimi barwami, ze az chcialoby sie podczas czytania ksiazki, by spadl na ta krainę jakis wielki meteor i zakonczyl te wszystkie ‚zabawy’.
Tom drugi Nawałnicy Mieczy to jeszcze większa feeria sadyzmu, psychopatii i napawania się rzeziami. Fantasy zadne dale jto nie jest, wariacja na temat eurpejskiego, potocznie postrzeganego sredniowiecza juz bardziej, alew także potraktowana jako schemat i mit. Apogeum osiąga to na uczcie weselnej gdzie (spoiler) Robb i jego matka wraz z ludzmi zostają wyrznieci przez Freyów…. Wszystkie te efektowne wyrzynki ‚gore’ niestety dalej nie dają książce zbyt wielkiego dramatyzmu i ciężaru gatunkowego, choć przyznaję że w momencie efektownej zawieruchy z padnięciem młodego Lannistera na własnym ślubie aż usmiechnąłem się z uciechy…
No dobrze, mimo tych wszystkich, wypominanych przeze mnie bez ogródek was, muszę szczerze przyznać że czytało mi się te dwa tomiszcza sporo lepiej niż poprzednie części, mniej tu jest zdziecinnienia i łzawych rozmów, więcej walki i zaskakujących zwrotów akcji. Gdyby jeszcze usunąć te nic nie wnoszące i mocno parodystyczne i przerysowane rozważania o rodach, turniejach i koligacjach, powstałaby, co mówię zupełnie poważnie i nieoczekiwanie nawet dla siebie – całkiem dobra powieść!
Akira/Pulse
ps. ok, ok, literówki już poprawiam ;)
ps2. Zenial, kupiłeś w końcu ten czytnik bro?
ps3. Blz, przełamuje się, Skype prawie zainstalowany :)
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.